Dla kupujących po korektach.
Nie potrafię zliczyć liczby pytań o właściwy moment wejścia w inwestycję, które otrzymałem w ciągu 2,5 roku prowadzenia bloga, a z czasem i wraz ze wzrostem jego popularności, pojawia się ich coraz więcej. „Mateusz, czy obecnie nie jest zbyt drogo, by zacząć inwestować pasywnie?” to jedno z moich ulubionych pytań-paradoksów, bo inwestowanie pasywne moim zdaniem powinno polegać na prostym kupowaniu co miesiąc po każdej cenie, a nie ocenianiu czy jest to odpowiedni, czy nieodpowiedni moment na wejście. Często w dyskusjach na naszej grupie dyskusyjnej na Facebooku pojawia się coś takiego jak strategia kupowania w dołkach, zwana także „kupowaniem po korektach”, która według autorów sugestii rzekomo przebija inwestowanie pasywne, naturalnie budząc moje wątpliwości. W tym wpisie sprawdzimy czy nie są one jednak bezpodstawne i czy kupowanie w dołkach to sensowna strategia.
Zacznijmy od filozofii inwestowania, czyli tego co właściwie określamy w świecie inwestycji „dołkami” lub korektami. Zazwyczaj chodzi o obsunięcia kapitału od szczytu o pewnej głębokości lub skali, a więc są one relatywne i dla niektórych korektą będzie 5% spadek ceny instrumentu, a dla innych dopiero 15% lub głębszy spadek jego wartości na giełdzie. Pierwszym problemem jest zatem określenie tego, co nazywamy „dołkiem” oraz tego czy każda korekta cen akcji czy poziomu indeksu może być uznana za dołek. Skoro (jako inwestorzy długoterminowi) spodziewamy się ciągłego wzrostu gospodarczego objawiającego się wzrostem cen akcji na światowych rynkach finansowych, to w teorii każdy spadek ceny powinien w krótszym czy dłuższym okresie kończyć się powrotem do dawnych maksimów. Drugim problemem jest określenie strategii dotyczącej „kupowania w dołkach” i to właśnie na niej skupimy się w głównej części wpisu.
Podcast
YouTube
W skrócie
Z tego artykułu dowiesz się:
- Czym jest kupowanie w dołkach i czy próba trafienia okazji ma sens w kontekście inwestowania indeksowego.
- Czym różni się korekta od krachu i czy właściwie da się je rozróżnić.
- Dlaczego kupowanie po każdej cenie zwykle miało większy sens niż czekanie na okazje i ciągły strach przed kryzysem.
Powiązane wpisy
- Czy szklana kula wygra z prostym inwestowaniem co miesiąc?
- Czy w inwestowaniu trzeba mieć szczęście? Losowość stóp zwrotu
- Jak przygotować portfel inwestycyjny do emerytury?
- Psychologia inwestowania, czyli jak inwestować, by nie zwariować
- Czy giełda to obecnie bańka spekulacyjna?
- Proste inwestowanie pasywne – najlepsze portfele dla zabieganych
- ETF (1/6) – Co to są fundusze ETF i dlaczego warto w nie inwestować?
Czy próba kupowania po korektach ma sens?
Oglądając wykres dowolnego indeksu giełdowego lub jakiejkolwiek spółki notowanej na giełdzie z prawej strony, czyli znając całą historię, bardzo prosto jest pojąć najprostszą „prawdę” o inwestowaniu, o której często mówią początkujący „gracze”. Powinno się po prostu kupować w dołkach, a sprzedawać na górkach, upewniając się, że każda transakcja przyniesie nam maksymalny możliwy zysk. Brzmi łatwo, prawda? Problem w tym, że próby wyczucia „dołków” i „górek” wychodzą najlepiej podczas tak zwanej analizy wstecznej, a jakiekolwiek próby dokładnego przewidzenia przyszłości, niezależnie czy oparte o analizę techniczną, czy o analizę fundamentalną, niezwykle często kończą się fiaskiem inwestora.
I nie zrozumcie mnie źle, bo w inwestowaniu w akcje wybranych spółek, będącym podgrupą „inwestowania aktywnego” nie chodzi przecież o nic innego niż o zakup odpowiedniego papieru po odpowiedniej cenie, czyli o często krytykowany market timing… tyle że w ujęciu lokalnym. Zupełnie czym innym jest jednak mityczne „kupowanie w dołkach” indeksów, zwane też „robieniem zakupów po korektach”, polegające na inwestowaniu quasi-pasywnym, czyli kupowaniu tylko po spadkach od poprzedniego szczytu. Z pomysłem nie ma przecież nic złego, bo inwestorom wydaje się, że „kupują na przecenach”, ale problem z tym, że owe „przeceny” niekoniecznie łatwo przewidzieć i pryncypialnie wystrzegając się „kupowania na górkach” często omijamy najlepsze dni w historii giełd, co kosztuje nas więcej niż zyskujemy, kupując w lokalnych dołkach.
Polub moją stronę na Facebooku!
Znajdziesz tam mnóstwo przydatnych informacji o finansach i inwestowaniu
Teoria, czyli dlaczego łapanie dołków powinno działać
Na chłopski rozum kupowanie tanio jest lepsze od kupowania drogo, zwłaszcza jeśli mówimy o tym samym instrumencie finansowym w tych samych warunkach. Z powyższym się ciężko nie zgodzić, ale dodajmy temu trochę kontekstu, prezentując dwa scenariusze:
- Indeks akcji jest na swoich historycznych maksimach, a jego odczyt wynosi 1000.
- Scenariusz 1: Inwestor mimo wszystko lokuje 1000 dolarów w ten indeks (np. za pomocą funduszu ETF).
- Indeks zalicza jeszcze jedną sesję wzrostową, podczas której rośnie o rekordowe 6% w ciągu jednego dnia. Inwestor ma teraz 1060 dolarów wartości indeksu.
- Następnego dnia dochodzi do sporej korekty, podczas której indeks traci 5%. Inwestor po tej sesji ma 1007 dolarów.
- Scenariusz 2: Inwestor woli przeczekać maksima, decydując się na inwestycję dopiero po korekcie.
- Podobnie jak w pierwszym scenariuszu indeks rośnie o 6%, ale inwestor jest poza rynkiem.
- Kolejnego dnia indeks traci 5%, a inwestor cieszy się, że przeczekał ten spadek. Pod koniec dnia inwestor lokuje 1000 dolarów w indeks.
- Scenariusz 1: Inwestor mimo wszystko lokuje 1000 dolarów w ten indeks (np. za pomocą funduszu ETF).
- Który z inwestorów kończy z lepszym wynikiem?
Powyższa sytuacja dzieje się na rynkach finansowych niezwykle często, a „cwani” inwestorzy, którzy unikają maksimów, często unikają również najlepszych dni na giełdzie, efektywnie redukując swoją stopę zwrotu z inwestycji. Zjawisko to opiszę przy okazji zaprezentowania 7 różnych strategii kupowania w dołkach (i 1 na górkach), by lepiej zaprezentować próby „łapania odpowiednich momentów” w długoterminowym inwestowaniu indeksowym (bo „pasywnym” bym go nie nazwał, skoro inwestor świadomie wybiera momenty wejścia).
Dane o miesięcznych stopach zwrotu indeksu S&P 500 w ujęciu Total Return (wliczając dywidendy), które przedstawię w symulacjach, których wyniki zawarłem we wpisie pochodzą z portalu Officialdata.org i są dostępne za darmo dla każdego zainteresowanego takimi danymi.
Kupowanie tylko 5% i 10% od szczytu
Zacznijmy od umiarkowanych strategii kupowania tylko 5% i 10% od szczytu. Prostym językiem: wszystkie omawiane w tym rozdziale strategie zakładać będą wstrzymywanie się od kupowania jednostek ETF-a na indeks S&P 500 w miesiącach, w których indeks nie będzie się znajdował przynajmniej x% poniżej ostatniego szczytu. Każdy z inwestorów będzie mimo to odkładał 1000 dolarów miesięcznie, kumulując środki, które zainwestuje dopiero po określonej głębokości spadkach indeksu (czyli jego utracie wartości). Będą to zatem strategie kupna, czyli takie definiujące momenty wejścia, ale już niedefiniujące momentów wyjścia z inwestycji, bo zakładamy, że inwestor nie jest zainteresowany sprzedażą swoich funduszy ETF. Okres inwestowania to dokładnie 600 miesięcy, czyli 50 lat, a więc prawdopodobnie tyle, ile będzie wynosił horyzont inwestycyjny przeciętnej osoby, która zaczyna inwestować młodo.
Zakładamy tu inwestowanie w amerykański indeks S&P 500 i reinwestowanie dywidend przez 50 lat przez zdyscyplinowanego inwestora, który dopłaca do swoich inwestycji 1000 dolarów miesięcznie. Dla uproszczenia wszystko liczymy w dolarach (USD), ponieważ historia polskich indeksów giełdowych w wersji nowożytnej ma dopiero 30 lat, to pragmatycznie jest korzystać z rynku amerykańskiego. W pierwszym przypadku, który będzie benchmarkiem dla każdej strategii kupowania w dołkach, stosuje on zwykłe DCA (ang. Dollar-Cost Averaging), czyli kupowanie co miesiąc niezależnie od cen i sytuacji na giełdzie. DCA można po polsku nazwać też „comiesięcznym uśrednianiem” lub prostą i w pełni pasywną strategią inwestycyjną, czyli tym, co w ramach bloga polecam 95% odwiedzających.
Proste uśrednianie cen zestawimy w tym podrozdziale ze strategiami zakupu tylko po przecenie, przy czym dwie pierwsze będą chyba najbardziej intuicyjnymi ze wszystkich, gdyż dotyczą spadków o 5% i o 10% od szczytu, które (intuicyjnie) powinny występować relatywnie często. Jeśli wierzyłeś, że „kupowanie na dołkach” mogłoby być dobrym pomysłem, to poniższy wykres udowodni Ci, że narobiłoby ono w Twoim portfelu więcej szkody, niż pożytku, bo zamiast omijać „drożyznę”, sprawiałoby, że omijałbyś (również) najlepsze dni na giełdzie. Kupowanie tylko 5% i 10% od szczytu. Dowodzi tego fakt, że proste DCA, czyli kupowanie co miesiąc wygrywa z obydwiema strategiami w każdym przedziale czasu:
Jeśli intuicyjnie sądziłeś, że kupowanie po drobnych obsunięciach wynoszących 5% ma sens, to zauważ, że wybierając tę opcję, miałbyś o wiele więcej roboty niż przy prostym DCA, a z zainwestowanych przez cały okres 50 lat 600 tysięcy dolarów zrobiłbyś prawie 900 tysięcy mniej, niż ktoś wybierający prostszą strategię. Jeszcze gorzej wyszłaby osoba, która postanowiła kupować tylko w większych korektach i jako „zapalnik” ustawiłaby -10% od poprzedniego szczytu, gubiąc 3 miliony dolarów przez 50 lat inwestowania.
Powyższe nie dowodzi oczywiście tego, że jakikolwiek market timing i „kupowanie tylko, gdy […]” <- (tu wstaw warunki) nie ma sensu, ale jest dowodem na to, że komplikowanie inwestowania pasywnego i „wyczekiwanie dołków” może nie mieć większego sensu. Pamiętaj jednak, że ten inwestor dopłacał 1000 dolarów amerykańskich miesięcznie nie bacząc na nic, więc też w pewnym wymiarze korzystał z przecen na giełdzie, które nazywamy „dołkami” lub „korektami”.
Przy inwestowaniu tylko po 5% korektach, inwestor musiał czekać na zainwestowanie swoich środków maksymalnie 38 miesięcy, łącznie inwestując w 247 na 600 miesięcy. Inwestowanie po głębszych, 10-procentowych korektach sprawiło, że inwestor musiał czekać na zainwestowanie swoich odłożonych środków nawet 93 miesiące, a w całym okresie 600-miesięcznym zainwestował on środki jedynie w 161 miesiącach, czyli przeciętnie raz na około 4 miesiące. To naprawdę rzadko, ale ekstremiści inwestowania po korektach powiedzą, że 10% to „żadna korekta”. Przetestujmy więc czekanie na spadki rzędu 20% i więcej.
Kupowanie tylko 20% i 30% od szczytu
Jak kupować w dołach, to tylko w porządnych i w potwierdzonych. Zapewne wielu czytających ten wpis pomyślało, że spadki rzędu 5% i 10% są dość płytkie i warto by przetestować analogiczną strategię, tyle że z bardziej restrykcyjną definicją „dołka”. Postanowiłem zatem przetestować kupowanie tylko po 20% i 30% spadkach, potwierdzając, że zwlekanie z dodaniem nowego kapitału przez (odpowiednio) 157 i 320 (!) miesięcy w latach 1971 – 2020 po prostu nie popłaciło.
Bardziej świadomych inwestorów pasywnych nie zdziwi to wcale, bo znają oni powiedzenie „time in the market beats timing the market”, co w przełożeniu na polski oznacza mniej więcej „czas obecności na rynku pobija wyczekiwanie odpowiedniego momentu na inwestycję”. Czy jakiekolwiek inwestowanie aktywne jest z góry skazane na porażkę? Nie, ale tylko jeśli kryteria wejścia/wyjścia z inwestycji powiążemy z trendem (Momentum) lub z wyceną giełd, ale nie z samym faktem, że indeks znajduje się na minimach lub maksimach lokalnych. Efekty inwestowania tylko w głębokich dołkach byłyby doprawdy opłakane, a amator wyczekiwania poważniejszych korekt skończyłby z wynikiem około 50% gorszym od inwestora, który kupował fundusz ETF co miesiąc i bez względu na wszystko:
Kiepski wynik inwestycyjny obydwu inwestorów wynika głównie z tego, że inwestowali oni przeciętnie co 7 (strategia -20%) i 18 miesięcy (strategia -30%), czyli naprawdę rzadko. Co więcej, ich kapitał inwestowany był odpowiednio tylko w 83 i 34 na 600 miesięcy, czyli niezwykle rzadko, co sprawiło, że przegapili oni wiele naprawdę dobrych dni na giełdzie. Skoro dowiedliśmy tego, że wyczekiwanie głębokich korekt nie ma specjalnie sensu, to może czas sprawdzić jak zachowałby się historycznie kapitał inwestora, który zdecydował się swoje środki lokować na giełdzie przy delikatnych korektach?
Kupowanie tylko 2% i 3% od szczytu
Pora na zbadanie strategii, które bardziej od łapania dołków przypominają „unikanie szczytów”, bo polega w nich na czekaniu na zakup do momentu, gdy indeks znajdzie się odpowiednio 2% lub 3% poniżej szczytu. Pewnie intuicyjnie czujesz, że takie momenty zdarzały się w historii giełdy dość często, co potwierdza fakt, że obierający takie strategie inwestor kupiłby fundusz ETF w 325 oraz 299 na 600 miesięcy, czyli przeciętnie co dwa miesiące zamiast co miesiąc. Tak wysoka częstotliwość inwestowania środków powinna sprawić, że wyniki inwestycyjne takich inwestorów będą bardzo zbliżone do osoby, która inwestowała co miesiąc i właśnie to potwierdzają zebrane przeze mnie dane:
Powyższy wykres wskazuje na to, że czkanie na drobne korekty raczej nie ma sensu, choć dla innego okresu i wykresu innego indeksu mogłoby to potencjalnie wyjść inwestorowi na plus. Pamiętaj, że nie można wysnuwać daleko idących wniosków tylko na bazie jednego indeksu w jednym okresie, więc sugeruję spojrzeć na problem szerzej i w oderwaniu nawet od samej symulacji. Jeśli inwestujemy co miesiąc, a giełda przez większość czasu rośnie, a nie spada, to siłą rzeczy nasz wynik inwestycyjny powinien być trochę lepszy od osoby, która inwestuje takie same kwoty, ale przeciętnie co dwa miesiące.
Różnice są jednak na tyle nieznaczne, że zadałbym sobie inne pytanie: czy „łapanie płytkich dołków” jest warte naszego czasu i czy nie lepiej po prostu inwestować co miesiąc w ściśle określonym dniu (np. dniu otrzymania wypłaty), nie musząc sprawdzać tego, ile indeks zyskał lub stracił od ostatniego szczytu? To zależy, bo istnieją dobre strategie aktywne wykorzystujące indeksy i z pewnością napiszę o nich w przyszłości osobne wpisy. A może by tak uprościć założenia i zastosować uproszczoną strategię „górek i dołków”?
Strategie alternatywne i wnioski
W przedstawionych sześciu strategiach (a właściwie jednej, ale z innymi parametrami) opieraliśmy się na odległości od szczytu. Alternatywną strategią kupowania w dołkach, czyli po korektach, byłoby po prostu niekupowowanie na górkach, czyli sprawdzanie czy obecna cena jest równa historycznemu maksimum poziomu indeksu i unikanie inwestowania w takich momentach. Żeby dodać temu podrozdziałowi smaku, można by sprawdzić też pomysł inwestowania wyłącznie na górkach, który – choć pozornie bezsensowny – w wielu okresach wygrywał z inwestowaniem poza górkami.
Kupowanie tylko na górkach lub poza górkami
Upraszczamy teraz strategię, sprawdzając tylko czy obecna cena jest równa maksymalnej dla indeksu S&P 500 i jeśli tak – inwestujemy lub nie inwestujemy (w zależności od wariantu). Osoba, która inwestowałaby tylko na górkach, zrobiłaby to w 201 na 600 badanych miesięcy, czyli średnio co 3 miesiące, a osoba wystrzegająca się maksimów inwestowałaby w 400 na 600 miesięcy, czyli przeciętnie co 1,5 miesiąca. Znając wyniki innych strategii, domyślisz się pewnie, że zadziałają one podobnie do strategii „spadków o 2%” i „spadków o 3%”, ponieważ także tam inwestowaliśmy przynajmniej kilka razy w ciągu roku.
Częstotliwość odgrywa kluczową rolę także tutaj, bo z symulacji wynika, że choć w ogólnym rozrachunku unikanie maksimów zadziałało nieco lepiej, to w wielu okresach wybieranie maksimów z nim wygrywało (!), a końcowa różnica między wynikiem obydwu strategii jest marginalna. Dowodzi tego fakt, że wszystkie trzy strategie skończyły 50-letni okres z wynikiem między 22,6 a 23,7 miliona dolarów, a unikanie górek osiągnęło tylko nieznacznie gorszy wynik od zwykłego DCA, czyli kupowania co miesiąc:
Najzabawniejsze w tej symulacji jest to, że w badanym okresie pięćdziesięcioletnim zdarzały się okresy, gdy kupowanie na górkach popłacało bardziej niż ich omijanie, co jest niezwykle mało intuicyjne dla osoby wierzącej w możliwość „kupowania indeksu na przecenie”. Prawdę mówiąc, sądzę, że powyższy wykres udawania, że dowolne strategie „wybierania lub unikania górek” ustępują miejsca prostemu „kupowaniu mimo wszystko” i to ono może być głównym wnioskiem dla każdego czytającego ten wpis. We wszystkich ośmiu symulacjach dokonałem jednak pewnych uproszczeń, które można by skorygować, by uzyskać bardziej miarodajne wyniki.
Problemy przeprowadzonej analizy
Pierwszym z pominięć mojej analizy było założenie, że gotówka „czeka na koncie” w oczekiwaniu na dołek, co było trochę nie fair w przypadku strategii, które przez długie lata po prostu zbierały pieniądze, czekając na odpowiedni moment wejścia. W kolejnym podrozdziale zobaczysz, że niektóre musiały czekać nawet 320 miesięcy, czyli prawie 27 lat na zakup akcji za odłożoną kwotę, a więc kompletnie absurdalne jest zakładanie, że pieniądze „dawały się zjeść inflacji” na zwykłym rachunku bankowym. Gdybym indeksował oczekujące na inwestycję środki np. inflacją lub wysokością stóp procentowych, to strategie alternatywne osiągnęłyby nieco lepsze wyniki. Prawda jest jednak taka, że dla strategii „30% w dół od szczytu” byłaby to zmiana kosmetyczna, bo 27 lat poza giełdą „robi swoje” w bardzo negatywnym sensie, więc nie uratowałoby to wyniku, lecz jedynie trochę go poprawiło.
Drugim „brakiem” symulacji jest próbkowanie co miesiąc, które ustępuje miejsca próbkowaniu co tydzień, a nawet codziennie. Słowo „próbkowanie” odnosi się do częstotliwości sprawdzania zmian indeksu od szczytu, a sprawdzanie co miesiąc sprawiło, że strategie często „łapały” dołki dopiero przy obsunięciach rzędu 12%, 15% czy nawet 17% od szczytów. Zniekształciło to trochę obraz działania strategii, z drugiej strony czyniąc je bardziej realistycznymi, bo mało który inwestor indywidualny naprawdę badałby te zmiany i dokonywał ruchów każdego dnia (a przynajmniej tak mi się wydaje). Trzecim problemem moich dzisiejszych analiz było oparcie się tylko na jednym (przynajmniej długim) okresie lat 1971 – 2021 oraz analiza przeprowadzona tylko dla rynku amerykańskiego.
Podobne analizy można by przeprowadzić dla indeksów europejskich oraz japońskich, ale dla rynków wschodzących, do których stale (wg MSCI) należy Polska, raczej nie odważyłbym się robić czegoś takiego. Unikałbym tego głównie ze względu na krótki czas życia wielu z wschodzących rynków finansowych (Polska ma zaraz 31 lat, więc 50-letniej analizy dla naszych indeksów raczej jeszcze nie zrobimy), ale i na krótką historię większości notowanych tu firm. Jako że wady analiz mamy już omówione, to nadeszła pora na przedstawienie kilku ciekawostek na temat badanych strategii.
Podsumowanie efektów wszystkich strategii
Ciężko jest porównać cokolwiek bez zestawienia wszystkich danych w jednej tabeli. Dla niektórych pewnie będzie szokiem to, że każda z analizowanych strategii przyniosła gorszy efekt od prostego DCA, czyli kupowania co miesiąc, a niektóre wymuszały nawet ponad 20 lat czekania na odpowiedni moment wejścia. Kupowanie w dołkach faktycznie ma sens, ale nie jeśli poprzedzone jest kilkunastoma lub kilkudziesięcioma latami nieinwestowania wcale.
Wielu inwestorów miewa problemy z dyscypliną i regularnością, więc z pewnością nie pomaga fakt, że niektóre z przedstawionych strategii „pozwalały” zainwestować swoje środki przeciętnie raz na 3, 4, 7, a nawet raz na 18 miesięcy, czyli naprawdę rzadko. Ta prosta i (nie ukrywam) trochę wybrakowana analiza dowodzi tego, że w inwestowaniu regularność przebija jakiekolwiek wyczekiwanie, a strategie aktywne, żeby działały lepiej od rynku, muszą być trochę bardziej dopracowane.
Skupiając się na wynikach, zauważymy, że wszelkie „łapanie korekt” o niskiej głębokości, czyli tych 2, 3 i 5-procentowych, kończyło się dla inwestora prawie tak dobrze, jakby po prostu kupował jednostki ETF-a co miesiąc. O wiele gorzej sprawiły się strategie wielomiesięcznego wyczekiwania na głębsze spadki, które osiągały efekt przeciwny do zamierzonego, bo inwestor albo czekał zbyt długo (-30%), omijając całą hossę, albo inwestował zbyt wcześnie (-10%), więc i tak trafiał na cały kryzys.
Krótko mówiąc: wystrzegaj się wyczekiwania rynku, jeśli inwestujesz pasywnie, bo takie działania najprawdopodobniej skończą się dla Ciebie wynikiem gorszym od tego osiąganego przez indeks. Wyjątkiem jest jednak inwestowanie w akcje, które w dużej mierze zależy od krytykowanego we wpisie „wyczekiwania rynku”, a raczej „wyczekiwania odpowiedniej ceny odpowiedniego papieru wartościowego”.
Szukasz taniego konta maklerskiego do akcji i ETF-ów?
Nota XTB: Inwestowanie jest ryzykowne. Inwestuj odpowiedzialnie.
Chcesz założyć IKE/IKZE z bogatą ofertą ETF-ów?
Mój link obniża prowizję na rynkach zagranicznych z 0,29% do 0,24%.
Szukasz zagranicznego konta maklerskiego?
Pełen ranking kont maklerskich do akcji i ETF-ów znajdziesz tutaj.
Market timing dla handlu akcjami
Osoby, które stale bywają na moim blogu, z pewnością natknęły się kiedyś na jeden z moich wpisów portfelowych, w których opisuję co pół roku skład swojego portfela, tłumacząc obrane proporcje i wyjaśniając powody dla inwestycji w tą, a nie inną klasę aktywów. We wpisach portfelowych przyznaję się otwarcie do własnoręcznego wybierania akcji, co automatycznie czyni mnie inwestorem aktywnym, który raczej „przebiera”, niż inwestuje indeksowo. Choć z czasem przekonuję się coraz bardziej do inwestowania pasywnego/indeksowego, to ciągle zajmuję się wybieraniem akcji do portfela, w którym market timing, czyli wyczekiwanie odpowiednich cen odgrywa kluczową rolę.
Moją wiedzą o akcjach, a konkretniej o analizie fundamentalnej i doborze walorów do portfela podzieliłem się w serii o akcjach, wielokrotnie wspominając o kupowaniu odpowiedniej spółki po odpowiedniej cenie. Na tym właśnie polega inwestowanie w wartość, w którym chcemy kupić akcje nie tylko dobrej i perspektywicznej spółki, ale też zrobić to za niską cenę. Pamiętajmy jednak, że inwestowanie indeksowe to nie to samo i wycenianie rynków (np. wskaźnikiem ceny do zysku) w celu kupowania ETF-ów na indeksy akcji może mieć o wiele mniej sensu niż badanie średnich wycen po to, by nadać kontekstu swojemu portfelowi samodzielnie dobranych akcji.
O co chodzi z tym kontekstem? Weźmy przykład portfela 10 spółek, z których wszystkie notowane są ze wskaźnikiem ceny do zysku (C/Z, ang. PE) poniżej 10. Jeśli w tym samym momencie rynkowa średnia dla indeksu spółek o podobnej wielkości z tego samego rejonu wynosi 20, to może oznaczać to, że wybraliśmy defensywnie wyceniane lub po prostu tanie spółki. Jeśli wskaźnik ten wynosiłby dla całego indeksu np. 7, to oznaczałoby to, że prawdopodobnie trwa bessa lub nasz kraj popadł w niełaskę inwestorów, ale już nie to, że wybraliśmy relatywnie tanie spółki. W ten właśnie sposób korzystam z tego wskaźnika i nie radziłbym opierać się na nim w inwestowaniu pasywnym i korzystania z niego do wchodzenia/wychodzenia kapitałem z rynków akcji. Czas na podsumowanie tego krótkiego, ale (mam nadzieję, że także dla Ciebie!) ciekawego wpisu.
Obserwuj mnie na Twitterze:
Subskrybuj mój kanał YouTube:
Podsumowanie
Skoro to już koniec wpisu, to pora przyznać, że większość „solidnych” strategii aktywnych (np. GEM) definiuje nie tylko moment wejścia w inwestycję, czyli zakupu, a także moment wyjścia, a więc sprzedaży. W dzisiejszej analizie celowo założyłem, że nasze środki inwestujemy „na zawsze”, jedynie oczekując właściwego momentu na zainwestowanie kolejnych. Jest to podejście dość trywialne, ale zgodne z pytaniami setek czytelników, którzy w pierwszych 2 latach prowadzenia przeze mnie Inwestomatu wprost „zalewali mnie” pytaniami o odpowiedni moment wejścia w inwestycję w ich pierwszy ETF na indeks. Ludzie często zakładają, że da się „oszukać system” w prosty sposób, a „niekupowanie, gdy drogo” wydaje się tym właśnie złotym sposobem na pokonanie indeksu. Niestety, praktyka weryfikuje, że omijając maksima, omijamy również sporo najlepszych dni na giełdzie, co wpływa na naszą stopę zwrotu z inwestycji negatywnie, zamiast pozytywnie.
Mądry inwestor zajmie się raczej ustalaniem „ile środków?”, „jak często?” i „w co?” oraz „w jakiej proporcji?” niż próbami przewidzenia najlepszego momentu inwestycji w indeks w tym roku. (Działającej) szklanej kuli nie ma raczej nikt z nas i mimo szczęścia lub zdolności analitycznych niektórych osób tak naprawdę nikt nie wie i nie może wiedzieć tego, czy teraz jest właściwy moment na zainwestowanie swoich środków w indeks akcji. O szczęściu i pechu w inwestowaniu napisałem swoją drogą osobny wpis, którego lekturę serdecznie polecam zainteresowanym długoterminowym inwestowaniem w akcje i obligacje: „Czy w inwestowaniu trzeba mieć szczęście? Losowość stóp zwrotu„.
Polecam zatem dopracować strategię, upewnić się, że inwestujemy tanio i prosto i zamiast przesadnie analizować temat, po prostu skupić się na zwiększaniu zarobków i nabyciu odpowiedniej dyscypliny inwestycyjnej, bo nieinwestowanie może nas kosztować więcej, niż zainwestowanie w niewłaściwym momencie, którego i tak nie przewidzimy.
Jako lekturę uzupełniającą polecam też wpis „Czy szklana kula wygra z prostym inwestowaniem co miesiąc?„, w którym inwestor dysponował możliwością przewidywania przyszłości (w kontekście szukania minimów)… a i tak czasami przegrywał z indeksem, czyli osobą, która uśredniała zakupy w czasie. Jeśli te dwa wpisy nie przekonają Cię do braku sensu przewidywania dołków na indeksach, to nie wiem, co Cię do tego przekona.
Zapisz się do mojego newslettera:
Wyraziłeś/-aś chęć zapisu do mojego newslettera. Teraz sprawdź swoją skrzynkę E-mail i potwierdź chęć zapisania się.
Zastrzeżenie
Informacje przedstawione na tej stronie internetowej są prywatnymi opiniami autora i nie stanowią rekomendacji inwestycyjnych w rozumieniu Rozporządzenia Ministra Finansów z dnia 19 października 2005 roku w sprawie informacji stanowiących rekomendacje dotyczące instrumentów finansowych, ich emitentów lub wystawców (Dz. U. z 2005 roku, Nr 206, poz. 1715). Czytelnik podejmuje decyzje inwestycyjne na własną odpowiedzialność. Autor bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam umieszczanych na blogu.