Czy powinieneś martwić się długiem Polski?
Dług publiczny Polski niezmiennie pozostaje przedmiotem dyskusji i źródłem obaw wielu obywateli naszego kraju. Ze względu na to, że minął już ponad rok, odkąd wydałem ostatni wpis dotyczący polskiego budżetu państwa na moim blogu, przyszedł najwyższy czas, aby na nowo przyjrzeć się temu, jak wygląda zadłużenie Polski. Szczególnie, że był to nie byle jaki rok – w tym czasie mieliśmy do czynienia z gigantyczną inflacją oraz zmianą władzy w naszym kraju, które bezprecedensowo wpłynęły na plan budżetu na 2024 rok. Naprawdę mam co omawiać, ponieważ w planie budżetowym na 2024 rok zaplanowany jest rekordowy deficyt wynoszący aż 184 miliardy złotych. Sama ta liczba niewiele mówi, ale wynika stąd, że Polska planuje „wydać” 866 miliardy złotych przy „zarobkach” rzędu 682 miliardów złotych, podczas gdy w poprzednich latach różnica między obiema liczbami wynosiła przeciętnie około 40 miliardów złotych.
Aktualna sytuacja rodzi wiele pytań związanych z zagadnieniem, jakim jest zadłużenie Polski w 2024 roku. Czy samo to, że istnieje dług publiczny Polski jest problemem? Ile kosztuje obsługa długu publicznego naszego kraju? Dlaczego rośnie on tak szybko i co będzie musiała zrobić nowa władza, aby uniknąć zaciskania pasa przez kolejne 4 lata swojej kadencji?
Jeśli interesuje Cię, ile kosztuje Polska (w cudzysłowie – mowa oczywiście o wydatkach planowanych przez nasze państwo), a także jak kształtuje się dług państwa polskiego oraz czy nasz kraj ma z nim problem, to serdecznie zachęcam do dalszej lektury tego wpisu. Udzielanie odpowiedzi na postawione w poprzednim akapicie pytania rozpocznę od przedstawienia stanu finansów, czyli dochodów i wydatków naszego kraju w ciągu ponad 20 lat.
Podcast
YouTube
W skrócie
Z tego artykułu dowiesz się:
- Jak wysokie mają być wydatki i dochody państwa w 2024 roku.
- Jak wysokie jest zadłużenie Polski i ile kosztuje jego obsługa.
- Czy Polska ma problem z długiem publicznym.
- Co będzie musiała zrobić obecna władza, aby zachować dyscyplinę budżetową.
Powiązane wpisy
Finanse naszego kraju w 2024 roku
Jeśli miarą poziomu rozwinięcia kraju jest to, ile ściąga on w ramach podatków i ile „wydaje” w corocznej realizacji planu budżetu państwa, to w tym tempie za kilka lat Polska wejdzie do grona rynków rozwiniętych. Piszę to żartobliwie, wiedząc, że wzrost dochodów i wydatków państwa przedstawiony nominalnie jest związany również z bardzo wysoką w ostatnich latach inflacją. Wzrostem cen towarów i usług nie można jednak tłumaczyć rosnącej różnicy między dochodami a wydatkami państwa, która w roku 2024 ma osiągnąć rekordową wartość. Aby zyskać szerszy ogląd na to, jak kształtuje się aktualne zadłużenie Polski, warto zacząć od bliższego zapoznania się z dochodami i wydatkami naszego kraju w 2024 roku.
Dochody i wydatki Polski w 2024 roku
Na pierwszym w tym wpisie wykresie prezentuję dochody i wydatki centralnego budżetu państwa oraz tzw. deficyt budżetowy, czyli różnicę pomiędzy obydwoma wartościami. Gdy państwo wydaje więcej, niż generuje poprzez – w cudzysłowie – zarabianie (m.in. z podatków), to powstaje deficyt, który trzeba pokryć emisją nowego długu w postaci głównie obligacji skarbowych. Deficyt zaznaczyłem czarną przerywaną linią na wykresie (dotyczy go prawa oś y), a dochody i wydatki za pomocą granatowych i czerwonych słupków (dotyczy ich lewa oś y), które prosto można do siebie w każdym roku porównać:
W kontekście tego, jak zmienia się dług państwa polskiego, warto zwrócić uwagę na pewną kwestię. Jeśli przeraża Cię wysokość deficytu budżetowego w roku 2024, to pamiętaj, że w roku 2020 był on w rzeczywistości znacznie większy, niż przedstawia to wykres, ponieważ nowy dług „ukryto” w obligacjach innych jednostek budżetowych (BGK, PFR). Prawdziwy deficyt z roku 2020 wynosił nie 80 mld zł, a ponad 200 mld zł, a więc ten planowany na 2024 rok wcale nie jest rekordowo wysoki w historii nowoczesnej Polski.
Nie pociesza mnie to szczególnie – moje zastrzeżenia nie wynikają stricte z tego, że dług narodowy Polski rośnie, ale uwarunkowane są przede wszystkim tym, iż państwo zadłuża się na ogromną skalę nie tylko w celu realizowania inwestycji dążących do polepszenia poziomu życia obywatela, ale także w celu realizacji kosztownych, a często bezsensownych z perspektywy świadomego obywatela, obietnic wyborczych. Jeśli śledzisz mój blog o oszczędzaniu i inwestowaniu od dłuższego czasu, to z pewnością zdajesz sobie sprawę, że nie po to piszę te słowa, aby rozpoczynać polityczną burzę, tylko żeby zwrócić uwagę na to, że wzrost wydatków jest o wiele większy niż wzrost dochodów budżetowych Polski. Zobaczmy, na co państwo chce wydać te rekordowe pieniądze.
Polub moją stronę na Facebooku!
Znajdziesz tam mnóstwo przydatnych informacji o finansach i inwestowaniu
Skąd tak wielka dziura budżetowa w 2024 roku?
Aby zobrazować, jak zmienia się to, ile kosztuje Polska, warto zauważyć, że w roku 2023 państwo wydało około 672 miliardy złotych, a w roku 2024 ma wydać aż 866 miliardów złotych, czyli o prawie 30% więcej niż rok wcześniej. Spowodowane jest to wzrostem wydatków w niemal każdej kategorii, ale szczególnie wyróżnia się zwiększenie wydatków na poniższe obszary.
- Obowiązkowe ubezpieczenia społeczne, czyli ZUS/FUS – w tej kategorii znajdują się m.in. środki, które budżet państwa dopłaca do ZUS (prostym językiem: składki ZUS obecnych pracujących nie wystarczają na pokrycie wypłat emerytur dla obecnych emerytów, więc budżet państwa [m.in. z podatków] „wspiera” ZUS/FUS w wypłatach emerytur). Jeśli politycy „kupią” wyborców obietnicami 13, 14, 15, 16…. 20, 21 emerytury, to również zwiększają się wydatki w tej kategorii.
- Rodzina, czyli głównie obsługa programu 500+ – skoro z 500+ zrobiliśmy 800+, to koszt programu wzrósł z ok. 64 miliardów zł rocznie do 89 miliardów zł rocznie, czyli o ok. 40% (Dlaczego nie o 60%, skoro 800 dzielone przez 500 daje 1,6? Dlatego, że w tej kategorii są też inne „socjale”.). Strach pomyśleć co będzie, jeśli nastąpi kolejna waloryzacja i z 800+ zrobi się 1200+, bo dla budżetu będzie to oznaczało to, że wspieranie rodzin z dziećmi stanie się droższe od łącznych wydatków na szkolnictwo wyższe, ochronę zdrowia, policję i straż pożarną. Ciekawe czasy, ale jakoś trzeba wygrać wybory.
- Ochrona zdrowia – wzrost z 17,5 miliardów złotych do 30,7 miliardów złotych, czyli o ponad 75%. Nie skomentuję, bo jest to jedna z kategorii wydatków, których państwowe oszczędzanie nie powinno obejmować i które rosną słusznie – mam nadzieję, że sprawią, że niewydolny system ochrony zdrowia stanie się choć trochę lepszy.
Całościowo wydatki budżetu państwa z lat 2022, 2023 i 2024 w podziale na kategorie prezentują się następująco:
Mamy więc gigantyczny wzrost wydatków budżetowych, któremu towarzyszy o wiele mniejszy planowany wzrost dochodów budżetu państwa (z 574 miliardów złotych na 682 miliardy złotych, czyli o blisko 19%). Spory deficyt oznacza nie tylko rolowanie kończących się obligacji, ale i emitowanie nowych na większe niż wcześniej kwoty, aby móc pokryć „szczodre” obietnice, które wiele kosztują. Zadłużenie Polski rośnie więc w rekordowym tempie, co może samo w sobie nie jest problemem, ale warto o tym wiedzieć, jeśli pożyczamy Polsce pieniądze, decydując się na inwestowanie w jej obligacje.
Zadłużenie Polski w 2024 roku
Sam poziom długu niewiele mówi, ale już tempo jego wzrostu opowiada pewną historię.
- W latach 2001-2013 występował dość klasyczny wzrost poziomu długu dla kraju rozwijającego się. Tempo było wysokie, ale nie zatrważające.
- W roku 2014 Platforma Obywatelska wyciągnęła dużą część (51,5%, czyli 150 miliardów złotych) środków z OFE i dodała je do budżetu państwa, aby móc zrealizować ambitne obietnice wyborcze. Skutkiem tego był jedyny spadek poziomu zadłużenia w ciągu ostatnich 25 lat (patrz: rok 2014 na wykresie poniżej). Swoją drogą – mamy wysoki deficyt, a w OFE pozostała część środków, więc kto wie, czy rządząca obecnie koalicja nie postanowi dokończyć rozpoczętej w 2014 likwidacji OFE, aby ponownie „pożyczyć” trochę pieniędzy. Tym razem z akcji i obligacji (bo OFE posiadają obydwie klasy aktywów, w 2014 wyjęto i umorzono tylko obligacje, obniżając poziom długu publicznego).
- Od roku 2019 trwa festiwal demagogii, w którym mało odpowiedzialne władze nauczyły się tego, że wyborcę można „kupić” jego własnymi pieniędzmi. Objawia się to rekordowym wzrostem poziomu polskiego zadłużenia:
Może się zdziwisz, ale sądzę, że sam wzrost zadłużenia kraju nie jest niczym złym. W tych czasach i warunkach gospodarczych jest wręcz czymś naturalnym. Złe może być natomiast wykorzystanie zwiększonych wydatków budżetowych, które zamiast na poszerzanie świadomości społeczeństwa (system edukacji) i zwiększanie bezpieczeństwa kraju (obrona narodowa), idą na „fundusz wygrania wyborów”, czyli „przekazanie jak największych pieniędzy, jak najszerszej grupie wyborców”. Sprawia to, że nasze społeczeństwo staje się coraz bardziej leniwe, roszczeniowe i „domagające się” życia na dobrym poziomie bez wkładania w to wysiłku podobnego do naszych dziadków i babć, którzy na dobrobyt musieli ciężko zapracować.
Wysoki poziom długu nie jest też problemem tak długo, jak jest on emitowany w polskiej walucie oraz tak długo, jak jego obsługa jest tania. Można to porównać do kredytu hipotecznego, który ma bardzo niskie odsetki, więc nie obciąża budżetu domowego. Własna waluta obligacji też jest ważna, bo skoro kraj sam emituje swój pieniądz (jak Polska), to spłata długu w tej walucie jest prostsza, niż gdyby kraj nie miał tej (awaryjnej) możliwości. Zauważ na czerwonym wykresie powyżej, że część zagraniczna polskiego długu jest niska i wynosi mniej niż jego 25%.
Sprawdźmy, jak droga była historycznie i jak obciążająca budżet jest obecnie obsługa polskiego zadłużenia.
Ile kosztuje obsługa polskiego długu i od czego ona zależy?
Dług publiczny jest dla większości osób pojęciem eterycznym i niezrozumiałym.
- Po pierwsze: co mnie obchodzi dług publiczny, jeśli jest to zobowiązanie państwa polskiego, a nie moje własne zobowiązanie?
- Po drugie: przecież „tam, u góry” są profesjonaliści, którzy wiedzą, co robią, więc my, szarzy obywatele nie musimy się tym problemem w ogóle przejmować i „jakoś to będzie”.
Powyższe są częściowo prawdziwe, bo nie jest potrzebne, aby każdy obywatel rozumiał, czym jest dług publiczny i ile kosztuje jego obsługa. Skoro jednak wiemy, że na ochronę zdrowia budżet państwa przeznacza 31 miliardów złotych, a do ZUS dopłaca 170 miliardów złotych, to powinniśmy również wiedzieć, że w tym roku ponad 66 miliardów złotych ma kosztować sama obsługa długu, czyli odsetki od polskich obligacji. Prostym językiem: gdyby dług publiczny w Polsce nie istniał lub jego obsługa była darmowa, to nasi włodarze mogliby zwiększyć środki na ochronę zdrowia 3-krotnie (!) lub dołożyć rodzinom kolejne 800+ (mniej więcej), sprawiając, że z 800+ zrobiłoby się 1600+ (i wygrało im kolejne 2-3 kadencje, żartobliwie).
Z drugiej strony, jeśli dług publiczny by nie istniał, to Polska nie pokryłaby w ubiegłych latach wielu potrzebnych i przydatnych wydatków typu rozbudowy sieci autostrad. Dlatego daleko mi do wolnościowca-ekstremisty, który potępia podatki i wszelkie wydatki państwowe, chcąc rozbroić aparat państwa do minimum. Po prostu chcę być świadomym obywatelem i rozumieć, na co idą (także) moje pieniądze z podatków oraz ile kosztują obietnice wyborcze polityków. Niestety koszt obsługi długu jest coraz wyższy, co jest pochodną rosnącego zadłużenia oraz wyższych niż przeciętne stóp procentowych w Polsce:
Dlaczego koszt obsługi długu (czerwony wykres powyżej) przez lata oscylował wokół 25-30 miliardów złotych, a w 2022 i 2023 roku nagle wzrósł do poziomów 40-60 miliardów złotych? To bardzo proste: większość polskich obligacji skarbowych emitowana jest na stałym oprocentowaniu, co jest korzystne z perspektywy przewidywalności kosztu obsługi długu. Obligacje jednak wygasają co kilka lat, więc w każdym roku należy „zrolować” niektóre emisje, zastępując stary dług nowym długiem.
Prostym językiem: w latach 2022 i 2023 wygasały stare emisje obligacji skarbowych emitowane na niskim oprocentowaniu (powiedzmy: 1-2%), a zastąpić się je dało tylko nowym długiem emitowanym na rynkowych warunkach (powiedzmy: 4-6%). Im dłużej Rada Polityki Pieniężnej utrzymuje wysokie stopy procentowe, tym droższy stanie się przeciętnie koszt obsługi długu w naszym kraju. Aby zrozumieć tę relację, wystarczy spojrzeć na wykres stopy referencyjnej NBP zestawiony z wykresem kosztu obsługi długu (w ujęciu przeciętnym w ciągu roku):
Koszt obsługi długu dąży (z pewnym opóźnieniem) do poziomu stóp procentowych w kraju, dlatego że inwestorzy wymagają od kraju „zapłacenia” im odsetek w wysokości stóp procentowych + ewentualnej premii za ryzyko. Sprawia to, że im dłużej państwo utrzymuje wysokie stopy procentowe, tym wyższy stanie się z czasem koszt jego obsługi długu, a więc stanie przed następującym wyborem:
- mniej się zadłużać, aby poziom długu nie rósł tak szybko,
- obniżyć stopy procentowe, aby koszt obsługi rosnącego długu zaczął maleć.
A wiemy, że może być to wybór między dżumą a cholerą, czyli taki, którego nie chciałby musieć podejmować żaden polityk. Dlatego mądry rządzący przygotowuje się na trudne czasy w dobrym okresie rozkwitu gospodarczego, nie zadłużając się nadmiernie, kiedy nie jest to potrzebne. Dochodzimy do najważniejszego pytania o to, czy Polska ma właściwie problem z długiem publicznym.
Czy Polska ma problem z długiem publicznym?
Wielu osobom pytanie o to, czy dług publiczny Polski w każdej sytuacji stanowi problem dla naszego kraju, może wydawać się dość absurdalne i łączyć się z pozornie oczywistą, twierdzącą odpowiedzią. Tymczasem, jak już pisałem, dług publiczny jest absolutnie normalnym zjawiskiem i sam w sobie nie jest żadnym problemem. Zadłużenie kraju staje się kłopotliwe, gdy jego koszt jest na tyle wysoki, że zmusza kraj do zadłużania się coraz bardziej lub do rezygnacji z innych wydatków (w tym potrzebnych inwestycji) na koszt realizacji zadania, jakim jest obsługa długu publicznego. Jako świadomy obywatel, bardzo nie chciałbym, aby Polska znalazła się w tej sytuacji, dlatego przyjrzę się teraz możliwemu wzrostowi kosztu obsługi długu Polski w 2024 roku i w dalszej przyszłości.
Ile może kosztować polskie zadłużenie w przyszłości?
Obligacje skarbowe emitowane są na bieżąco zgodnie z potrzebami pożyczkowymi państwa. Aby móc przewidzieć przyszły koszt polskiego zadłużenia należy spojrzeć na zapadalność, czyli pozostały okres trwania wszystkich obecnych emisji polskich obligacji. Jeśli długu zapadalność jest krótka, to jego rolowanie nastąpi niebawem, a więc prawie na pewno w okresie wysokich stóp procentowych, zamrażając wysokie (niekorzystne dla państwa, ale korzystne dla kupującego obligacje) oprocentowanie na przynajmniej kilka lat. Obecnie blisko 45% polskiego długu „skończy się” w latach 2024, 2025 i 2026, a więc im dłużej stopy procentowe będą wysokie, tym droższy stanie się w średnim terminie koszt polskiego długu.
Jeśli stopa referencyjna NBP byłaby pozostawiona na obecnym poziomie (5,75%) przez kolejne 10 lat, to koszt obsługi długu wyniósłby właśnie około 6-7% (zakładając, że Polska płaciłaby dodatkową premię za ryzyko ponad stopę procentową). 7% z przewidywalnego na koniec 2024 roku zadłużenia wynoszącego 1800 miliardów złotych (bo tyle wynosi łączne, skumulowane w okresie wielu lat, aktywne zadłużenie Polski), to aż 126 miliardów złotych, czyli więcej niż budżet państwa przeznacza rocznie na wojsko, policję, straż pożarną i edukację razem wzięte. To oczywiście uproszczenie, bo powyższe finansowane są też z samorządów (do których trafia część środków z podatków), ale chciałem dać Ci do myślenia w kwestii tego, dlaczego wysoki dług o wysokim koszcie to problem dla państwa.
Rządzący mają więc wybór: albo mniej wydawać, zmniejszając tempo zadłużania się (emitowania nowych obligacji), albo obniżyć koszt obsługi długu, czyli stopy procentowe. To pierwsze niesie za sobą (pośrednio) zwolnienie tempa wzrostu gospodarczego (mniej inwestycji publicznych, które stymulują rozwój gospodarczy). To drugie dodaje ryzyko do wzrastającej inflacji, bo przy niskich stopach procentowych tanieją też kredyty dla osób prywatnych i firm, co wzmaga konsumpcję. Jest to niełatwa układanka, której warto nadać kontekstu. Optymistycznego kontekstu, bo zaraz zobaczysz, że na tle innych państw europejskich wcale nie jest tak źle.
Dług do PKB Polski i krajów Europy
Najczęściej używaną miarą poziomu zadłużenia kraju jest wartość jego długu publicznego w stosunku do PKB (Produktu Krajowego Brutto). Nie jest to miara idealna, ponieważ PKB to nie to samo, co „zarobki”/dochody państwa, a kraj nie może wykorzystać PKB do spłaty zadłużenia. Jest to jednak miara uniwersalna, którą można porównywać pomiędzy krajami, stąd jest tak szeroko stosowana. Nie ma jednego, obiektywnie „bezpiecznego” poziomu długu do PKB kraju, ale zdrowy rozsądek podpowiada, że im niższy jest ten poziom, tym lepiej. Oto jak kształtuje się on dla Polski, jeśli weźmiemy pod uwagę poziom długu sektora General Government (czyli skarbu państwa oraz różnych instytucji państwowych takich jak BGK czy PFR):
Linia wyznacza trend zmian, który od 2001 roku jest jednoznacznie wzrostowy. Mimo tego, że PKB Polski rośnie, to jej dług rośnie w tempie znacząco przekraczającym wzrost PKB. Dodajmy teraz temu nieco kontekstu. 7 lutego 1992 roku podpisany został Traktat z Maastricht, który dał początek Unii Europejskiej w obecnej formie. Zgodnie z tym traktatem, aby kraj mógł przyjąć wspólną walutę europejską (euro), jego łączny dług publiczny nie powinien przekraczać 60% PKB. Polska stale spełnia te warunki, bo jej poziom zadłużenia nie przekracza 60% PKB, wynosząc około 57% dla całego długu sektora państwowego oraz 49% dla długu skarbu państwa. Tego samego nie mogę jednak napisać o 13 innych krajach członkowskich UE, które nie spełniają obecnie tego warunku:
Jest to trochę ironiczne, bo wśród krajów o najwyższym wskaźniku długu do PKB znajdują się nie tylko biedniejsze kraje południa, takie jak Grecja, Włochy, Hiszpania i Portugalia, ale też potęgi gospodarcze takie jak Francja, Belgia i Niemcy. Podobny problem mają też Stany Zjednoczone, których poziom długu do PKB wynosi obecnie 120%. Prawda jest jednak taka, że sam wysoki poziom długu do PKB nie jest problemem tak długo, jak obligatariusze (pożyczkodawcy) wierzą w wypłacalność tego kraju i tak długo, jak kolejne odsetki i kwoty obligacji są spłacane bez opóźnień i bez problemów.
- Czy zatem powinniśmy się przejmować poziomem polskiego długu?
- Czy sam rosnący poziom długu do PKB jest tak dużym problemem, jak straszą wolnorynkowcy?
- A może zadłużenie kraju w ogóle nie jest problemem, skoro ten kraj sam (pośrednio) emituje własną walutę i każdą „dziurę” może zasypać nowo tworzonym „piaskiem”?
Na to pytanie pomoże nam odpowiedzieć tabela z większością danych, które przedstawiłem na wykresach w tym wpisie.
Obserwuj mnie na Twitterze:
Subskrybuj mój kanał YouTube:
Dokąd zmierza polskie zadłużenie? Pełna tabela z danymi
Przyglądając się danym od 2001 roku, warto zauważyć, że zarówno wzrost dochodów, jak i wydatków budżetu warto by skorygować inflacją. Według GUS między styczniem 2001 roku a styczniem 2024 roku (czyli przez około 24 lata) polski złoty stracił blisko 50% swojej wartości. Oznacza, to, że „prawdziwy wzrost” polskich dochodów i wydatków budżetowych jest trochę mniejszy, niż sugeruje tabela poniżej:
- 2001 rok: 140,5 miliarda zł dochodów i 173 miliardy zł wydatków.
- 2001 rok (w przeliczeniu na dzisiejsze złote): 281 miliardów zł dochodów i 346 miliardów zł wydatków.
- 2024 rok (dzisiejsze złote): 682 miliardy zł dochodów i 866 miliardów zł wydatków.
- Realny wzrost dochodów budżetowych między 2001 a 2024 wyniósł więc 142%, a wydatków budżetowych aż 150%.
Chciałbym zwrócić Twoją uwagę na niebezpieczny trend ciągłego zwiększania długu publicznego, który pomniejszeniu uległ tylko w 2014 roku (z 931 miliardów złotych do 874 miliardów złotych) w związku z umorzeniem obligacji „wyjętych” z OFE. Rośnie też dług zagraniczny, ale na szczęście Polska stale opiera się w większości na długu krajowym, który w zależności od roku stanowi między 75% a 80% polskiego zadłużenia:
Kuriozalnie wyglądają też wartości z kolumny „koszt obsługi długu”, które mimo ciągłego przyrostu zadłużenia w latach 2002-2021 wyglądały prawie niezmiennie. Był to zbawienny (dla budżetu państwa) efekt malejących stóp procentowych, dzięki któremu długu ciągle przybywało, a jego łączny koszt pozostawał niezmienny. Magia? Nie była wymagana, bo wystarczyło prowadzić gołębią politykę monetarną, dążąc do taniego (również dla budżetu państwa) pieniądza.
Nie zazdroszczę obecnym rządzącym, bo znaleźli się w sytuacji, w której łączny dług Polski wzrósł raptem w ciągu kilku lat (2018 – 2024) z około 1 biliona złotych do blisko 1,8 biliona złotych, a sytuacja inflacyjna wymaga na razie utrzymania wyższych stóp procentowych, co corocznie będzie zwiększało koszt obsługi zadłużenia. Czego zatem możemy się spodziewać w kolejnych miesiącach i latach?
Co dalej z inflacją i stopami procentowymi?
Wśród ekonomistów dominuje obecnie optymizm i przeświadczenie o tym, że niedługo będziemy mieli spokój z inflacją i że wróci ona do normalnych wartości. Nie chcę napisać, że go podzielam, ale mam oczywiście nadzieję, że to nastąpi, bo spekuluję na obligacjach stałoprocentowych i obniżka stóp procentowych sprawiłaby, że dużo bym zarobił ;). Abstrahując od moich inwestycji, inflacja jest już niższa od stóp procentowych, więc rządzący mogą mieć niebawem pokusę na obniżenie stóp procentowych, zwłaszcza że wysokie stopy oznaczają droższą obsługę długu publicznego.
Nie bawiąc się we wróżkę, sądzę, że aby utrzymać budżet w ryzach, rządzący będą musieli wkrótce zrobić jedno (lub kilka) z poniższych:
- Podnieść podatki.
- Pożyczyć resztę środków z OFE i „załatać nimi” deficyt budżetowy.
- Obniżyć stopy procentowe.
- Zmniejszyć wydatki państwa, czyli nie realizować już żadnych drogich obietnic wyborczych.
Nie znam się na polityce, ale uważam, że najmniej kontrowersyjna będzie obniżka stóp procentowych oraz pożyczenie środków z OFE, bo podniesienie podatków oraz niedotrzymanie obietnic wyborczych raczej nie przyniesie im nowych wyborców.
Z polskim długiem publicznym dalej jednak nie ma problemu i jest on jak najbardziej „spłacalny” w kontekście wysokości odsetek, jakie państwo płaci swoim obligatariuszom co roku.
Podsumowanie
Słowem zakończenia, chciałbym przyznać, że do pisania tego wpisu podszedłem nieco inaczej niż zazwyczaj. Pisałem go „ewolucyjnie”, zbierając dane i wstawiając wykresy i tabele wraz z pojawiającą się potrzebą bardziej szczegółowego opisania danych, które wcześniej przedstawiłem. Zwykle piszę wpisy na odwrót, najpierw tworząc wykresy, a później pisząc wokół nich wpis. Jestem ciekaw, czy podobała Ci się ta formuła, więc koniecznie daj znać w komentarzach, czy niezwykle nudny temat długu publicznego zainteresował Cię dzięki ciekawszej formie wpisu, jaką zastosowałem. Daj też znać, czy przejmujesz się wzrastającym kosztem polskiego długu i związaną z tym zwiększonym ryzykiem niewypłacalności państwa polskiego (które według mnie stale jest bardzo niskie).
Do zobaczenia w komentarzach pod wpisem lub (jeśli nie chcesz komentować) – w kolejnym wpisie na blogu! Jeśli chcesz mnie wesprzeć, to podaj dalej ten wpis, udostępnij go w swoich „socjalach” lub wstaw na wykop.pl, aby dowiedziało się o nim jak najwięcej świadomych rodaków. Niezależnie od sympatii politycznych – temat długu publicznego dotyczy (pośrednio) wszystkich mieszkających w Polsce, więc warto się nim chociaż trochę interesować.
Zapisz się do mojego newslettera:
Wyraziłeś/-aś chęć zapisu do mojego newslettera. Teraz sprawdź swoją skrzynkę E-mail i potwierdź chęć zapisania się.
Zastrzeżenie
Informacje przedstawione na tej stronie internetowej są prywatnymi opiniami autora i nie stanowią rekomendacji inwestycyjnych w rozumieniu Rozporządzenia Ministra Finansów z dnia 19 października 2005 roku w sprawie informacji stanowiących rekomendacje dotyczące instrumentów finansowych, ich emitentów lub wystawców (Dz. U. z 2005 roku, Nr 206, poz. 1715). Czytelnik podejmuje decyzje inwestycyjne na własną odpowiedzialność. Autor bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam umieszczanych na blogu.