Kolejny rok, kolejne niespodzianki.
W analogicznym do tego wpisie sprzed roku zatytułowanym „W co inwestować w 2021 roku? Mój portfel na I półrocze 2021” wspominałem o moich wątpliwościach dotyczących zarówno wyceny giełd, jak i sytuacji epidemicznej w wielu gospodarkach świata. Będąc świadom, że wielu odwiedzających ma mnie raczej za realistę (żeby nie powiedzieć „czarnowidza”) chciałbym po raz kolejny przyjrzeć się najpierw danym, później emocjom innych inwestorów, a dopiero na końcu wpisu podsumować mój rok na giełdzie i zapowiedzieć kolejny. Tego, w co inwestować w 2022 roku nie wie i nie może wiedzieć oczywiście nikt, ale są pewne schematy, zależności i przeszłe dane, które mogą nam zasugerować kierunek, w którym „zawieje kapitał” w przyszłym roku.
Prywatnie oceniam zarówno rok 2020, jak i 2021 jako lata przepełnione (nie tylko giełdowymi) sukcesami. Finansowo nigdy nie byłem tak przekonany, że to, co robię, jest właściwe, a wynoszący prawie +20% wynik inwestycyjny brutto w 2021 roku przy mimo wszystko ograniczonym ryzyku tylko mnie w tym utwierdził. Zwłaszcza że jest to kolejny rok, w którym pobijam „swój własny benchmark”, czyli „słynne” 10% rocznie brutto, o którym pisałem na stronie o mnie i o blogu. Jednak sporo rzeczy dotyczących sfery finansowej stale mnie martwi i między innymi dlatego w 2021 roku nie przyłączyłem się do „byków”, nie plasując 100% moich środków ani w akcjach firm technologicznych, ani w kryptowalutach, co dla wielu jest błędem, ale mi pozwala spać spokojnie w nocy (a przecież to jest najważniejsze, prawda?). Ale dość już o mnie, bo pora przyjrzeć się wycenom i fundamentom różnych rynków finansowych, by wyrobić sobie także własną opinię.
Podcast
YouTube
W skrócie
Z tego artykułu dowiesz się:
- Jak drogie lub tanie są światowe giełdy u progu 2022 roku.
- Ile kosztuje a ile „zarabia” indeks amerykańskich gigantów S&P 500.
- Jakie stopy zwrotu z różnych aktywów w ciągu kolejnej dekady przewidują analitycy Vanguard.
- Jakie emocje kierują inwestorami w akcje i kryptowaluty w 2022 roku.
- Jaką stopę zwrotu przyniósł mój portfel w 2021 roku i jaki jest jego skład na 2022 rok.
Powiązane wpisy
- W co inwestować w 2023 roku? Czas wielkiej niepewności
- W co inwestuję w drugim półroczu 2021 roku? Mój portfel inwestycyjny
- W co inwestować w 2021 roku? Mój portfel na I półrocze 2021
- Jak nie martwić się o swoje pieniądze? Finansowe zen
- Dlaczego inwestuję, czyli moja droga do finansowej niezależności
- Tanie inwestowanie. Najtańsze konta maklerskie, akcje i ETF-y
Indeksy giełdowe w 2022 roku
O ile wskaźniki ekonomiczne „odczytuje” się zwykle post factum, a więc gdy już dane zjawisko można zaobserwować w gospodarce, to indeksy giełdowe są raczej zbiorem oczekiwań milionów inwestorów, którzy próbują tę rzeczywistość przewidzieć. Właśnie z tego powodu we wszystkich wpisach portfelowych (niegdyś wydawałem je co kwartał, teraz wydaję co pół roku) zwykle zaczynam i mocno skupiam się na omówieniu obecnej wyceny spółek notowanych na giełdach z wybranych krajów świata.
Jedną z różnic między tym a innymi wpisami rocznicowymi będzie to, że zaczniemy od wyceny kilku ważnych regionów zamiast samych Stanów Zjednoczonych jak miałem w zwyczaju to robić w przeszłości. Da nam to bardziej pełny obraz sposobu, w jaki inwestorzy wyceniają poszczególne rynki i tego czy szukanie okazji (w sensie „tanich rynków”) w tych warunkach w ogóle ma sens i czy nie lepiej po prostu kupić światowy indeks akcji i zapomnieć o próbach pokonywania średniej.
Jak drogie są giełdy w 2022 roku?
O tym, że na największym rynku finansowym świata jest moim zdaniem dość drogo, piszę odkąd w październiku 2019 roku powstała ta strona. Pamiętajmy jednak, że sam fakt wysokich cen nie zawsze oznacza bezsensowną i mało perspektywiczną inwestycję, bo w najprostszym i jednym z najpopularniejszych wskaźników świata, jakim jest C/Z, mamy licznik i mianownik:
- (Licznik) Cena to po prostu cena jednej jednostki indeksu, jednej akcji lub jednego certyfikatu ETF. Jest ona obiektywna i niepodważalna, bo jeśli na giełdzie coś ileś kosztuje, to po prostu tak jest (i koniec).
- (Mianownik) Zysk, czyli przeszły zysk z 4 ostatnich kwartałów w przypadku normalnego C/Z (ang. trailing P/E) lub przewidywany, przyszły zysk netto z kolejnych 4 kwartałów w przypadku wyprzedzającego C/Z (ang. forward P/E). Z tym już jest pewien problem, bo (zwłaszcza ten drugi) wskaźnik opiera się na podatnych na błąd i małą precyzję prognozach.
Przedstawię dziś zatem zarówno C/Z „zwykłe”, jak i wyprzedzające, abyśmy mieli dokładny obrazek sytuacji, w której się u progu 2022 roku znaleźliśmy. Zacznijmy od bazujących na danych Yardeni Research wskaźnikach wyprzedzających ceny do zysku dla giełd z wybranych krajów i regionów świata:
Idąc z góry na dół, zaczynamy od indeksu globalnego, jakim jest MSCI ACWI. W chwili, gdy wydaję ten wpis „indeks globalny” oznacza, że jest w nim około 60% spółek z USA i niewiele ponad 8% spółek z rynków wschodzących (wszystkich razem), więc to jasne, że wyceny USA i ACWI muszą być do siebie zbliżone. Światowy agregat jest jednak tańszy od USA, ale w moich standardach stale dość drogi, zwłaszcza że mówimy o obecnych cenach i prognozach zysku na kolejne 4 kwartały, a nie faktycznym, osiągniętym przez spółki zysku. Wyprzedzające C/Z dla MSCI ACWI wynoszące 18,5 to może nie „koniec świata”, ale zwiastun tego, że na rynkach może się trochę ochłodzić (lub nie, bo tego nikt nie przewidzi).
Okazuje się jednak, że największym „problemem” światowego indeksu jest także jego największy „udziałowiec” i dobroczyńca, czyli spółki notowane w Stanach Zjednoczonych. 60% indeksu światowego jest teraz wyceniane na 22,5-krotność prognozowanego rocznego zysku jego spółek, co dowodzi tego, że inwestorzy nie widzą żadnej alternatywy dla lokowania swoich środków.
Akurat do mnie nie trafia argumentacja „skoro to zły czas dla obligacji to zainwestujmy w 100% w akcje” z jednym wyjątkiem: jeżeli jest to elementem naszej wieloletniej strategii (np. GEM – Global Equity Momentum) lub jeśli inwestujemy pasywnie w długim horyzoncie i doświadczyliśmy już w życiu strat rzędu 55-70% na całym portfelu i wiemy, że nie zareagujemy na nie nazbyt emocjonalnie. Według mnie o wiele lepiej jest mieć w portfelu 50% akcji i nie „wyrzucić ich” w momencie maksymalnego obsunięcia niż mieć 100% akcji i pod wpływem emocji pozbyć się ich wszystkich w dołku kryzysu (jak robi mnóstwo inwestorów, co niejednokrotnie pokazała historia). Skoro USA jest (stale) tak drogie to czy są jakieś alternatywy?
Polub moją stronę na Facebooku!
Znajdziesz tam mnóstwo przydatnych informacji o finansach i inwestowaniu
Czy są jeszcze tanie rynki na świecie?
I tutaj dochodzimy do sedna problemu, bo, mimo że giełda wydaje się droga, to relatywnie tanich spółek jest na giełdach nadal dość sporo. Nawet jeśli analizujemy S&P 500 to spółki „starej ekonomii” z tego indeksu notowane są ze wskaźnikami C/Z w granicach 10-15, co jest wynikiem defensywnym i na papierze bardzo rozsądnym. Co lub kto sprawia zatem, że giełda w USA wydaje się droga? Giganty z FAANG [Meta (FB), Amazon (AMZN), Apple (AAPL), Netflix (NFLX), Alphabet (GOOG)] które stanowią łącznie kilkadziesiąt procent kapitalizacji S&P 500 i są obecnie wyceniane na 33-40 C/Z oraz mnóstwo spółek technologicznych, które sprzedają się z C/Z wynoszącym między 100 a 1000.
A „najgorsze” jest to, że niektóre wyceny tego typu są całkiem sensowne, bo zyski tych firm mogą rosnąć naprawdę eksponencjalnie. W zeszłorocznym wpisie portfelowym, czyli „W co inwestować w 2021 roku? Mój portfel na I półrocze 2021” wspomniałem o tym, że 50% zysku netto indeksu S&P 500 pochodzi z 5 spółek i w tym względzie rynek się zbytnio przez rok nie zmienił. Czy w tym kontekście są zatem jeszcze na świecie tanie rynki finansowe? Owszem, ale i z nimi są pewne (duże) problemy.
Po pierwsze: zastanówmy się jakie kraje wchodzą w skład indeksu MSCI Emerging Markets (rynków wschodzących) i jak radzą sobie wobec dolara ich waluty. W tabeli poniżej podaję zmiany kursów wybranych walut z koszyka MSCI EM wobec dolara w ciągu każdego z ostatnich 5 lat (2021 do dnia 22 grudnia) oraz zbiorczo dla całego okresu pięcioletniego:
Choć sporo osób nie spodziewało się pewnie niczego innego, to takich zmian kursów walut na pewno nie określiłbym mianem „stabilności”. Jest to jeden z czołowych argumentów, przez które Rynki wschodzące są często omijane i ignorowane przez ogromną liczbę inwestorów giełdowych z USA, którzy posiadają zdecydowanie największe aktywa finansowe na świecie. Dołóżmy do tego brak stabilności politycznej (potencjalne konflikty i niestabilność państw) oraz trudną naturę prowadzenia biznesu w części tych gospodarek (korupcja i niestabilność przepisów prawa podatkowego) i mamy powód, dla którego MSCI EM wyceniany jest z wyprzedzającym C/Z wynoszącym 12,6, a jego zdominowana przez Rosję część z Europy Wschodniej – ze wskaźnikiem wyprzedzającym C/Z wynoszącym zaledwie 6,5.
Kolejna rzecz: wskaźnik Forward P/E jest dla EM niski w zasadzie od lat, na co powinniśmy również zwracać uwagę w swoich analizach. Oznacza to, że światowi inwestorzy musieliby „magicznie” zmienić swój punkt widzenia na rynki wschodzące, by te nagle „podciągnęły” tym wskaźnikiem do rynków rozwiniętych, co moim zdaniem po prostu nie nastąpi ze względu na opisaną niestabilność polityczno-walutową. Powinniśmy zatem odpowiedzieć sobie na pytanie brzmiące:
- Ile powinniśmy płacić za średnią spółkę z indeksu MSCI EM, gdy indeks S&P 500 (Ameryka) kosztuje 22,5 USD za 1 USD przyszłego rocznego zysku netto? Inwestorzy płacą obecnie 12,6 USD, ale w ostatnich latach były to wartości z zakresu 10,8 a 14,4 USD, a więc jesteśmy teraz gdzieś pomiędzy wartościami granicznymi dla tego okresu.
- Równie ważne pytanie brzmi: czy 22,5 USD za 1 USD przyszłego zysku netto spółki notowanej w Ameryce to dużo czy mało?
W kolejnym akapicie zajmiemy się właśnie odpowiedzią na to pytanie, przedstawiając wskaźnik w ujęciu historycznym.
Ile kosztuje a ile zarabia S&P 500?
Zacznijmy od ciekawego wykresu, który zwykłem prezentować we wpisach portfelowych. Jego autorami są prowadzący portal FactSet, który za wysoką merytorykę i trzymanie się faktów zdecydowanie wszystkim polecam. Naniesiono tam ostatnie 10 lat poziomu (ceny) indeksu S&P 500 (lewa oś) oraz wyprzedzającego zysku netto na akcję (forward EPS) indeksu S&P 500 w tym samym okresie (prawa oś). Przedstawienie danych w ten sposób pozwala intuicyjnie zrozumieć, jak wiele za jednego dolara przyszłorocznego amerykańskiego zysku gotowi są w danym kwartale zapłacić światowi inwestorzy:
Przebieg błękitny to cena indeksu (w USD, lewa oś), a przebieg czarny to zarobki netto na jednostkę indeksu w ostatnich 4 kwartałach (w USD, prawa oś). To dobry moment, aby ostrzec odwiedzających przed wykresami „dwuosiowymi”, na których w różnej skali przedstawia się dwie wartości, porównując je do siebie. Akurat ten powyższy jest „bezpieczny”, bo obydwie zmienne zaczynają się od zera i zweryfikowałem jego sensowność poprzez przeniesienie danych do tabeli i podzielenie ich przez siebie, otrzymując wyprzedzające C/Z, czyli wskaźnik, który pozwala prościej zrozumieć wycenę głównego indeksu firm z USA:
Podobną tabelę możesz kojarzyć z poprzedniego wpisu portfelowego, a dane opisane jako „2021 (czerwiec)” są „optymistycznym wariantem” prognoz analityków z tamtego czasu. Jak czytać tabelę? Zestawiając cenę indeksu największych spółek notowanych w USA wraz z jego przewidywanym przez analityków zyskiem netto (który jest niczym innym niż przyszłym ważonym zyskiem netto firm, które wchodzą w jego skład) uzyskujemy C/Z wyprzedzające. Od „zwykłego” C/Z różni się on tym, że mierzy przyszłe oczekiwania, a nie teraźniejszość, a z oczekiwaniami niestety jest tak, że często przedstawiają to, czego ludzie by chcieli, a nie to, co naprawdę następuje.
Jednak nawet gdybyśmy zaufali prognozom, twierdząc, że firmy z S&P 500 istotnie mogą w ciągu kolejnych 4 kwartałów zarobić 205 USD na „akcję”, czyli jakieś 14% więcej niż zarobiły w poprzednich czterech (Q4 2020, Q1 2021, Q2 2021, Q3 2021, EPS = 180 USD/unit) to oznaczałoby to nic innego niż fakt, że akceptujemy jedną z najwyższych wycen szerokiego rynku w ciągu ostatniej dekady na giełdzie amerykańskiej. Jednak to, że wyprzedzające C/Z wynosi dla S&P 500 22,5, nie oznacza, że za rok nie może wynosić 25, 27,5 albo 30 przy założeniu faktycznego wzrostu EPS tego indeksu, co świadczyłoby o dalszym wzroście jego ceny. Jeśli ponad 10-letnia obecność na giełdzie mnie czegoś nauczyła to pokory do procesu zwiastowania kryzysów, które „w końcu przychodzą, tylko nikt nie wie kiedy”. Odpowiedzi powinniśmy zatem być może poszukać także wśród innych wskaźników.
Czy w Stanach mamy drożyznę?
„Niesławne” standardowe C/Z to klasyczna miara wyceny spółek lub indeksów giełdowych, która nie bez powodu jest przez niektórych uwielbiana, a przez innych atakowana. C/Z (P/E) to nic innego jak cena akcji lub indeksu w danym momencie dzielona przez sumę zysku netto z ostatnich 4 kwartałów. Filozofii nie ma tu żadnej, jednak warto mieć świadomość zarówno zalet, jak i wad tego wskaźnika, do których moim zdaniem należą:
- (Główna zaleta) C/Z bazuje na poprzednich 4 kwartałach, a więc dane o zysku netto są tu faktem, nie opinią. Mówi się jednak, że giełda wycenia przyszłość, a nie przeszłość, stąd taka popularność wskaźnika wyprzedzającego C/Z (*tego, który przedstawiłem w poprzednim akapicie tekstu) w ostatnich latach.
- (Główna wada) C/Z jest bardzo podatny na „efekt gorszych kwartałów”, czyli chwilowe, często drastyczne obniżenie wyników spółki lub indeksu. Doskonale widać to na poniższym wykresie, na którym C/Z potrafi najpierw „skoczyć” o kilkadziesiąt procent, a później spaść o podobną wartość w zaledwie kilka kwartałów. Trzeba przyznać, że wskaźnik ten słabo radzi sobie z dynamicznymi zmianami, o czym świadczą lata 2019-2021, w których poruszał się między 21 a 29, kończąc 3 kwartał 2021 roku na wartości ok. 23,3 (pomimo niemal ciągłego wzrostu cen indeksu):
Powyższy wykres doskonale ukazuje główną wadę „standardowego” wskaźnika C/Z, przez którą ten bywa bardzo skoczny, a jego odczyt potrafi odchylić się o kilka punktów tylko dlatego, że większość państw świata „chwilowo” zamknęła swoje gospodarki. C/Z zatem nijak nie może pokazać potencjału danego rynku, wszak ciężko się dziwić skoro wskaźnik bazuje na przeszłych, już osiągniętych wynikach, a nie na przewidywaniach (często myśleniu życzeniowym) analityków największych banków inwestycyjnych.
Wracając do tematu: czy C/Z w wysokości 23,3 (pod koniec 2021 roku jest to już bliżej 26-28 w zależności od źródła) jest problemem? Jak pokazuje powyższy wykres: może nim być, bo jest to znacznie wyżej długoterminowej (prawie 100-letniej) średniej wynoszącej wg analityków Yardeni Research 15,5. Jednak czy to automatycznie oznacza, że na rynku amerykańskim jest teraz drogo i powinniśmy się trzymać z dala od akcji? Niekoniecznie, ponieważ jeszcze bardziej dynamiczny wzrost EPS indeksu w kolejnych kwartałach i latach mógłby uzasadnić jego cenę wynoszącą około 5000.
Co o wycenie giełdy w USA powiedziałby Buffett?
Inwestowanie to jednak gra prawdopodobieństw, więc pytanie, jakie można sobie zadać to „jaka jest szansa, że spółki z USA zarobią w 2022 roku 250 USD na jednostkę indeksu, co sprawi, że nawet przy wycenie 5000 USD, do której nieuchronnie zmierza obecnie ten indeks, będzie on wyceniony jedynie „drogo” czyli przy C/Z wynoszącym 20? Przyszłości nie znamy, ale nie mam na tyle odwagi, by kłócić się z faktami, a te wskazują, że główny rynek świata – w przeciwieństwie do wielu innych globalnych giełd – wyceniany jest „bardzo optymistycznie”, o czym świadczy również tzw. Buffett Indicator, czyli jeden z prostszych wskaźników wyceny giełdy amerykańskiej:
Wskaźnik Buffeta to chyba najprostszy znany mi sposób mierzenia optymizmu giełdowego w Stanach Zjednoczonych, a jego zasada działania jest bardzo prosta. Dzieli on kapitalizację wszystkich firm notowanych w tym kraju (tzw. Wilshire Index) przez roczne PKB dla całej gospodarki, co (znowu) czyni go wskaźnikiem lubianym przez fundamentalistów, ale dalekim od ideału, ponieważ:
- Wilshire 5000, zupełnie jak każdy inny indeks giełdowy, jest nieco ograniczony i, mimo że ma za zadanie śledzić zmianę wartości „wszystkich amerykańskich spółek giełdowych”, to w praktyce dzisiejsze Wilshire może nie być tym samym, co Wilshire wczorajsze.
- Co mam na myśli? Niby to oczywiste, że składy indeksu giełdowego się zmieniają, ale skoro już porównujemy coś do PKB, czyli „mocy wytwórczej” gospodarki w danym roku, to warto by było to coś w miarę statycznego. Wyjaśnię to na przykładzie (wymyślonym):
- W roku 1970 na giełdzie kraju XYZ notowanych było 100 firm, odpowiadających 15% łącznej „wartości dodanej” jego gospodarki. Oznacza to, że większość firm była poza giełdą.
- W roku 2000 na giełdzie tego samego kraju notowanych było 300 firm, co w danym roku odpowiadało 45% jego „mocy produkcyjnej”, czyli trzykrotnie więcej niż 30 lat wcześniej.
- Czy wobec tego budując wskaźnik Buffeta dla tego indeksu, nie będziemy porównywać gruszek z jabłkami? Liczba notowanych na tamtejszej giełdzie spółek i ich wkład w całkowitą ekonomię zmienił się tak diametralnie, że być może nie powinno się jego zestawiać z całym PKB kraju bez odpowiednich korekt?
Powyższy efekt może nie być odnośny dla USA, czyli bardzo dojrzałej gospodarki, na której raczej normą jest, że każda duża i szybko rozwijająca się firma będzie notowana na rynku finansowym. Mimo to pozostaje on problemem „wskaźnika Buffetta” i warto mieć jego świadomość, zanim uznamy, że 213% kapitalizacji giełdy w USA wobec PKB tego kraju to obiektywnie „bańka, jakich ten kraj nie widział”. Może czas wspomóc się prognozami ekspertów z Vanguard?
Prognoza Vanguard na kolejne 10 lat
Podobne prognozy wykonywane są przez większość firm analitycznych i banków inwestycyjnych w Stanach Zjednoczonych, jednak ze względów sentymentalnych podzielę się efektem analizy wykonanej przez Vanguard. Opierając się na raporcie „Market Perspectives” wykonanym przez analityków firmy Vanguard w kolejnych 10 latach (2022-2031) średnioroczna stopa zwrotu z amerykańskich akcji ma wynieść pomiędzy 2,4% a 4,3%, czyli ponad dwukrotnie mniej niż wyniosła w ostatnich trzydziestu latach (CAGR 10,65%), co jest prognozą dość ekstremalną i świadczącą o tym, że Vanguard przy obecnych wycenach tej giełdy „boi się obiecywać za dużo”.
Zupełnie inaczej przedstawia się kwestia akcji spoza USA, dla których Vanguard prognozuje między 5,1% a 7,1% średniej rocznej stopy zwrotu w kolejnym 10-leciu. Dość dobrze wypadają też amerykańskie spółki wartościowe (ang. value), których średnioroczna stopa zwrotu wyższa od szerokiego rynku o zaledwie 0,5 pp. ma dać w ciągu dekady stopę zwrotu o ok. 6 pp. większą od niego.
Zdecydowanie najgorzej z akcji wypadają spółki wzrostowe, które po kilkusetprocentowym „rajdzie” od marca 2020 roku faktycznie wydają się „lekko zbyt drogie”, przez co Vanguard dopuszcza, że przyniosą one w ciągu 10 lat bardzo niski dodani zwrot (ok. 0,8% rocznie), a być może nawet stratę, bo dolne widełki prognozy wynoszą -0,6% średnio w każdym kolejnym roku notowań. Pełną prognozę stóp zwrotu i oczekiwanej zmienności dla akcji i obligacji znajdziesz na obrazku poniżej:
Szybki rzut oka na prognozowane średnie roczne stopy zwrotu dla obligacji pozwala stwierdzić, że również tutaj analitycy nie spodziewają się zbyt wysokich stóp zwrotu. I trochę ciężko się dziwić skoro obecne stopy dolarowe stopy procentowe wynoszą stale 0,25% przy tamtejszej inflacji CPI wynoszącej prawie 7% rok do roku. To jak to jest w końcu z tymi obligacjami? Warto czy nie? Prawda (jak zwykle) jest gdzieś pośrodku, ponieważ:
- Z jednej strony powiedzenie „na obligacjach skarbowych (stałoprocentowych) można obecnie tylko stracić” ma swoje uzasadnienie, bo choć nominalnie się zyskuje, to inflacja zjada jakikolwiek realny zysk.
- Z drugiej twierdzenie, że na obligacjach skarbowych „można stracić” jest o tyle mylące, że kupując je u emitenta i czekając do ich dojrzałości przy założeniu ciągłości państwa, na takich obligacjach nominalnie stracić nie można. To sformułowanie jest zatem zwodnicze i niebezpieczne, bo zachęca niedoświadczonych inwestorów do podejmowania nadmiernego ryzyka.
- Chyba najważniejszy argument „za” obligacjami jest taki, że nie są akcjami i że z natury są o wiele mniej zmienne od nich. Jeśli ktoś chce bezpiecznie przechować gotówkę w wybranej walucie, to nie ma obecnie (i chyba nigdy nie było) lepszej możliwości niż pożyczenie jej skarbowi państwa wybranego kraju na realizację wydatków rządu.
W inwestowaniu w obligacje w tych i każdych innych czasach nie chodzi o to, by „jak najwięcej zarobić w długim terminie”, bo do tego służą akcje. W posiadaniu obligacji w portfelu chodzi o redukcję jego ryzyka i ułatwienie sobie kontrolowania emocji jeśli światowe giełdy zanurkowałyby więcej, niż bylibyśmy w stanie wytrzymać. A skoro już przy kontrolowaniu emocji jesteśmy, to sprawdźmy jakie nastroje panują wśród tradycyjnych i bardziej nowoczesnych inwestorów u progu roku 2022. Pewną poszlaką w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie „w co inwestować w 2022 roku?” mogą być właśnie obecne emocje inwestorów, które – jak to emocje – bywają kiepską podstawą do podejmowania decyzji.
Inflacja, strach i chciwość
Powyższy nagłówek brzmi trochę jak tytuł książki ekonomicznej, ale moim zamiarem było odniesienie się tu do słynnego ostatnimi czasy „straszenia ludzi inflacją”. Zjawisko polega na świadomej manipulacji osobą w celach (zwykle) pośredniego lub bezpośredniego zarobienia na jej niewiedzy. Rozpoznasz je po kilku krokach:
- „Ekspert” najpierw upewnia się, że odbiorca jest niedoświadczonym inwestorem „z ulicy” lub kompletnym laikiem (np. zadając proste pytanie o rynkach finansowych lub mówiąc coś, co powierzchownie brzmi mądrze i obserwując reakcję odbiorcy).
- Drugim krokiem jest zawsze poinformowanie „ofiary”, że na nieinwestowaniu traci 5-10% wartości pieniądza rocznie i jeśli nic nie zrobi, to wkrótce zostanie z niczym.
- (Jeśli dalej nie działa) to „ekspert” zawsze może postraszyć potencjalną hiperinflacją, konfliktem zbrojnym lub „scenariuszem cypryjskim”.
- I teraz mamy 2 drogi:
- Jeśli „ekspert” sprzedaje produkty, to po prostu reklamuje swoje kursy, szkolenia lub książki, które „dadzą ofierze wszystko, czego potrzebuje, by wygrać z inflacją”.
- Jeśli ekspert aktywnie działa na rynku egzotycznych aktywów o niewielkiej płynności to, zamiast sprzedawać cokolwiek może „nagonić”, czyli wcisnąć ofierze wybrany instrument finansowy (jeśli to w ogóle można tak nazwać). Podnosi tak jego cenę na giełdzie, sprawiając, że (pośrednio) „ekspert” jest stanie zarobić na naiwnym nowicjuszu.
Dlaczego ostrzegam przed tym zjawiskiem, opisując je tak dokładnie? Ostatnimi czasy obserwuję je coraz częściej, a jakość reklam, które portale finansowe serwują odwiedzającym, jest chyba gorsza niż kiedykolwiek wcześniej, o czym świadczy tak częsta obecność opisanego tu modelu działania. Nie dajmy się zwariować: każdy czas jest dobry na inwestowanie i im wcześniej zaczniemy, tym lepiej. Niezależnie od tego czy inflacja CPI rośnie w tempie 1%, 2% czy 8%. Jasne jest jednak to, że grunt dla takich oszustw jest bardzo podatny, bo inwestorzy się boją i – co ciekawe – zarówno ci klasyczni, jak i ci bardziej nowocześni.
Strach na rynkach akcji
Zacznijmy od inwestorów w akcje, których nastroje od lat mierzy prowadzony przez CNN „Fear and Greed Index„, czyli indeks strachu i chciwości. Jego aktualny odczyt można zobaczyć na stronie CNN Money, a w dniu pisania tego tekstu wyglądał on następująco:
Niski odczyt świadczy o tym, że inwestorzy raczej ostrożnie podchodzą do obecnych wycen na rynkach akcji, będąc świadomymi, że podwyżka stóp procentowych przez FED i idący za nią wzrost rentowności obligacji może przedstawić bądź co bądź bardziej zmienne akcje w mniej atrakcyjnym świetle. Co ciekawe, bardzo podobnie wygląda ostatnio indeks strachu i chciwości dla kryptowalut.
Strach na rynkach kryptowalut
Idąc z duchem czasu, postanowiłem wspomnieć też o bliźniaczym indeksie emocji, ale dla zwolenników kryptowalut. Mowa tu o przygotowanym przez alternative.me zestawieniu, które (przynajmniej wizualnie, czyli językiem IT „na front-endzie”) wygląda niemal identycznie do barometru nastrojów dla rynków akcji. Bystre oko zauważy jednak, że czymś się ten raport różni od akcyjnego, mianowicie (dość żartobliwie) autorzy uznali, że w przypadku „krypto” długim terminem nie jest „rok temu”, a „miesiąc temu”. Odczyt indeksu jest również nieciekawy, co świadczy o tym, że w świecie kryptowalut „jeśli nie rośnie, to nikt się nie cieszy”:
Prawdę mówiąc, to trochę bawią mnie obydwa indeksy strachu i chciwości, bo bazują one na decyzjach jednych inwestorów, wpływając na decyzje kolejnych. Jest to coś w stylu emocjonalnego „efektu domino”, które sprawia, że trendy – zarówno te wzrostowe, jak i spadkowe – tylko przyspieszają i pogłębiają się coraz bardziej. Czy rozsądny inwestor długoterminowy w ogóle powinien się nimi zatem przejmować? Niekoniecznie, ale warto wiedzieć, gdzie teraz jesteśmy, by stać się bardziej odpornym na straszenie i manipulacje i sprawić, że swoje decyzje będą bardziej przemyślane i oparte na danych, a nie emocjach. A skoro już przy emocjach jesteśmy, to pomówmy o tych ukrytych najgłębiej.
Obserwuj mnie na Twitterze:
Subskrybuj mój kanał YouTube:
Czy dodruk jest dużym problemem?
Nic tak nie pobudza wyobraźni, jak strach. Strachem też prościej kontrolować masy. Abstrahując od tego, czy jest to zjawisko nadużywane w sferze publicystyki finansowej, czy nie, chciałbym krótko odnieść się do dwóch bardzo emocjonalnych kwestii, na których temat ostatnio bardzo często otrzymuję pytania. Chodzi o dodruk i tzw. Wielki Reset, ale zaczniemy od tego pierwszego:
- Dodruk, czyli kreacja nowego pieniądza. Tak naprawdę był z nami od wielu dziesiątek lat i każdy kraj będący emitentem własnej waluty mógł zawsze bezproblemowo to robić. Oczywiście tak długo jak znaleźli się ludzie chętni pożyczać mu również pieniądze, które były już w obiegu, a więc tak długo jak zachowywał on wypłacalność i wiarygodność w oczach kredytodawców.
- Ilość waluty w obiegu dla USA zobaczysz na tym wykresie z fred.stlouisfed.org.
- Ważniejsza jest jednak dynamika R/R wzrostu ilości waluty w obiegu, którą podejrzysz tu.
- Wnioski? Gołym okiem widać, że od lat sześćdziesiątych XX wieku ilość pieniądza w obiegu wzrastała w ujęciu rocznym o średnio 5-6% każdego roku. To, że w pandemicznym roku 2020 wzrosła o 15%, jest znamienne dla prawie każdego kraju świata i wiąże się z lockdownem, czyli zamknięciem części gałęzi gospodarki i sztucznym zasilaniem machiny ekonomicznej przez państwo, tłumaczonym ratowaniem ludzi przed bezrobociem.
Dzięki dodrukowi istotnie udało się uratować niektóre firmy przed upadkiem, a niektóre osoby przed bezrobociem, ale ceną za to zjawisko będzie podwyższona inflacja. Tego, jak długo potrwa i do jakich wartości dojdzie, nie wie nikt (a ekonomiści zwykle jedynie „zgadują”, stale „korygując” swoje prognozy), ale jedno jest pewne: inflacja faktycznie może nieco „podgryźć” nasze oszczędności, ale nie oznacza to, że mamy zacząć inwestować ryzykownie, głupio i na oślep.
Znacznie lepiej jest przechować środki w obligacjach antyinflacyjnych COI i EDO, a dopiero później brać się za inwestowanie niż rzucać się na giełdę z bagażem emocji i praktycznie bez wiedzy. Dokładnie z tego powodu tak bardzo potępiam wykorzystywanie strachu przed dodrukiem (oraz inflacją) do namawiania ludzi na ryzykowne i zwykle zwodnicze i oszukańcze „produkty inwestycyjne”, które pieniądze zarabiają tylko dla ich sprzedawców i autorów, ale na pewno nie dla „klientów” czyli oszukanych. Omówmy teraz drugi „chodliwy temat” roku 2021 i (zapewne) 2022.
A co z Wielkim Resetem?
Wielki Reset, czyli rządy globalne, giga-korporacje, brak fizycznego pieniądza (gotówki) w obiegu i pełna kontrola każdego obywatela. Tak (w skrócie) przedstawia się wizję świata, w którym wolność nie jest już na pierwszym miejscu, a „głupie i łatwe do oszukania owieczki” (czyli my, zwykli ludzie) są tylko w pełni kontrolowanymi „trybikami” systemu. Niezależnie od tego, czy ta teoria jest Ci bliska, czy traktujesz ją jako „spiskowy nonsens” to warto zastanowić się nad możliwą reakcją na podobny przyszły bieg wydarzeń.
Wiele osób pyta mnie o zabezpieczenie moich oszczędności w przypadku scenariusza kryzysowego, np. braku dostępu do rachunków czy wyłączenia prądu lub „zajęcia majątku przez państwo”. Znowu – abstrahując od rachunku prawdopodobieństwa – należałoby „obstawić” jeden z możliwych scenariuszy (nawet jeśli będzie to abstrakcyjne ćwiczenie mentalne):
- „Reset” staje się faktem. „Wygrywają” ci, którzy mieli broń, zapasy oraz złoto i srebro (sztabki i monety). Wszyscy inni kończą z niczym.
- „Resetu” nie ma albo nadciąga w innym kształcie niż ten „spiskowy”. „Wygrywają” ci, którzy kontynuowali inwestowanie jak zwykle (business as usual), czyli np. w formie cyfrowej inwestowali w akcje i obligacje – bezpośrednio i poprzez ETF-y lub fundusze tradycyjne.
- Zasadniczym pytaniem jest, czy nie zastosować starego inwestycyjnego prawidła i zamiast na siłę/przesadnie zamartwiać się możliwym „końcem świata, jaki znamy” po prostu nie dywersyfikować ryzyka. Prawdopodobnie wydarzy się scenariusz miękki, a w razie czego wystarczy posiadać pewną ilość fizycznych metali szlachetnych, ale głównie po to, by lepiej spać w nocy, bo „gra prawdopodobieństw” jest, na razie przeciwko teorii pełnego „Resetu”.
Jestem świadomy, że jest to temat dla niektórych bardzo emocjonalny, więc – zamiast stawać po stronie „za” lub „przeciw” staram się podejść do niego zdroworozsądkowo i przede wszystkim skupić się na tym, co mogę zmienić w swoim życiu i jak ewentualnie mogę zabezpieczyć siebie i swoją rodzinę, stale zakładając scenariusz „kontynuacji obecnej sytuacji” jako ten bazowy. W praktyce oznacza to, że nie przeszkadzają mi cyfrowe aktywa w portfelu i „Wielki Reset” nie jest dla mnie powodem do kupowania wielkich ilości metali szlachetnych lub inwestowania w nieruchomości, które bądź co bądź (trochę) ciężej komuś zabrać. A skoro już przy mnie jesteśmy, to przejdźmy do ostatniego rozdziału, w którym zamknę 2021 i otworzę 2022 rok w swoim inwestowaniu.
Szukasz taniego konta maklerskiego do akcji i ETF-ów?
Nota XTB: Inwestowanie jest ryzykowne. Inwestuj odpowiedzialnie.
Chcesz założyć IKE/IKZE z bogatą ofertą ETF-ów?
Mój link obniża prowizję na rynkach zagranicznych z 0,29% do 0,24%.
Szukasz zagranicznego konta maklerskiego?
Pełen ranking kont maklerskich do akcji i ETF-ów znajdziesz tutaj.
Skład i wyniki mojego portfela w 2021
Zacznijmy od tego, że odkąd zacząłem prowadzić ten blog, to wiele się zmieniło (na lepsze!) w sposobie mojego inwestowania. Wspomniane zmiany to przede wszystkim:
- Znacznie częstsze posługiwanie się ETF-ami (zamiast kupowania poszczególnych spółek).
- Mądrzejsze „parkowanie” niewykorzystanej obecnie gotówki (np. na obligacjach).
- Większa świadomość zjawiska „home bias” i wyjście sporą ilością aktywów za granicę.
- Lepsza dywersyfikacja walutowa aktywów w portfelu.
Czy dzięki powyższym jestem już „doświadczonym inwestorem”? Niekoniecznie, ale na pewno ciągle się doskonale i w moim inwestowaniu jest coraz więcej planu i o wiele mniej miejsca na emocje i chaotyczne ruchy niż dawniej. Zacznę od przedstawienia wyników mojego portfela jako całości i dla każdej klasy aktywów, które się w nim znajdują.
Wyniki portfela za 2021 rok
Po bardzo dobrych wynikach za 2020 rok i niezłych wynikach za I półrocze 2021 roku nadeszła pora na trochę gorsze dwa kwartały, które jednak nie dały rady zepsuć wyniku rocznego mojego portfela. Przez (prawie) cały 2021 rok (bo do 24 grudnia włącznie) mojemu portfelowi udało się osiągnąć 19,9% zwrotu, z czego 3,3% stanowiły odsetki i dywidendy, a 16,6% zysk (w większości papierowy wzrost wartości, bo jak nie muszę, to nie sprzedaję aktywów). Biorąc pod uwagę to, że w 2020 roku było to 20,6%, a więc od 1 stycznia 2020 roku mój portfel powiększył swoją wartość o 44,6% pomimo faktu, że przez większość tego okresu miałem w nim maksymalnie 50% akcji to jestem więcej niż zadowolony z tego wyniku. Szczegółowy podział na zwrot z każdej klasy aktywów znajdziesz w tabeli poniżej:
Na stronie o blogu pisałem, że moim celem jest osiągnięcie 10% brutto rocznie (nominalnie, po prostu na marginesie zakładam przeciętną dynamikę inflacji wynoszącą około 2% – 2,5% rocznie), więc każdy punkt procentowy powyżej tego benchmarku jest dla mnie powodem do radości. Jednak bardziej od wyniku cieszy mnie pewna świadomość własnych predyspozycji, czyli wad i zalet i faktu, że czasami lepiej czuję się z dużym odsetkiem kapitału poza rynkiem, wyczekując „tańszego momentu do wejścia w akcje”, który może nadejdzie, a może nie.
Jestem więc kompletnie odporny na tzw. FOMO i nie przeszkadza mi zupełnie, że inni inwestorzy zarabiają w ostatnich okresach więcej ode mnie. Myślę, że zupełnie czymś innym jest zarządzanie 50 czy 100 tysiącami złotych kapitału, a czym innym prowadzenie portfela wartego ponad pół miliona złotych. Jeśli dodamy do tego, że to drugie ktoś osiągnął ciężką pracą „własnych rąk”, a nie otrzymał w spadku lub darowiźnie to prosto zrozumieć główną zasadę prowadzenia mojego portfela, czyli „przepinanie proporcji zgodnie z wyceną giełd”, które opisałem w niepozornie nazwanym wpisie „Jak przygotować portfel inwestycyjny do emerytury?„.
Struktura portfela na 2022 rok
W proporcjach składowych mojego portfela zaszło od 6 miesięcy tak mało zmian, że mógłbym je tylko pokrótce streścić:
- (Na wysokim poziomie) jest w nim teraz około 47% akcji, 17% metali i surowców oraz 36% obligacji i gotówki, głównie w PLN.
- Największą aktywną zmianą było nabycie wielu nowych serii obligacji korporacyjnych. Zrobiłem to świadomie w reakcji na podnoszenie stóp procentowych, ciesząc się tym, że moje papiery dłużne zaczną płacić 5-6% (i to od pierwszego roku) zamiast 3-4% jak w ubiegłym roku przy WIBOR3M bliskim zeru.
- Duże przetasowanie nastąpiło w części oznaczonej jako „akcje zagraniczne”. Dalej przeważam tu pojedyncze spółki (których stale mam mniej niż 10), ale wspieram się kilkoma bardzo tanimi ETF-ami akcyjnymi o długiej historii i ciekawych profilach inwestycyjnych.
- W portfelu akcji polskich spółek nie ma dużych zmian, a większość jego poniżej 10 składowych znaleźć można wśród 60 spółek ze wpisu „Ranking spółek dywidendowych na 2022 rok. Najpewniejsze i najwyższe dywidendy„.
Całościowo wygląda to następująco:
Jak już pisałem: skład pozostaje bez większych zmian, a większa niż w poprzednich kwartałach obecność akcji wynika bardziej z faktu, że wartość tych już obecnych w portfelu w tym roku dynamicznie wzrosła, a ja celowo pozostawiam proporcje takimi, jakie są, stale przyglądając się sytuacji. Choć dzięki ostatnim „obniżkom” na GPW można trochę taniej „ustrzelić” dobrą spółkę dywidendową to jakoś nie chcę zwiększać pozycji akcyjnej w całym portfelu, gdy poziomy cen spółek z rynków rozwiniętych są równie wysokie.
Dlatego właśnie staram się wybrać „najlepsze i najtańsze” spółki z rynków wschodzących, podczas gdy na tych rozwiniętych inwestuję czysto indeksowo. Aktywne inwestowanie zostawiam sobie na GPW, co wynika głównie z racji mojej pasji do analizowania spółek (patrz: seria o akcjach). Poza tym mam tu stale trochę za dużo surowców i (głównie) kruszców w postaci ETC na złoto i srebro, które przetrzymuje w portfelu głównie dlatego, że nie są akcjami ani obligacjami.
W co inwestować w 2022 roku?
Odpowiem przewrotnie: jak zwykle każdy musi zadecydować za siebie. Jeśli chodzi o moje luźne przemyślenia, to są one następujące:
- Jeśli dysponujesz długim horyzontem inwestycyjnym i przeżyłeś już przynajmniej jeden duży krach i wiesz, że kolejny nie będzie spędzał Ci snu z powiek, to równie dobrze możesz posiadać 100% środków w globalnym indeksie akcji i ignorować wypociny z tego rodzaju wpisów na blogach.
- Jeśli nie przeszkadza Ci nieco bardziej aktywne podejście do inwestowania indeksowego i zamiast przewidywać, wolisz reagować na sytuację to przeczytaj bardzo ciekawy wpis o strategii GEM na blogu Jacka Lemparta i rozważ zastosowanie tej prostej i (jak pokazuje historia) skutecznej strategii w swoim inwestowaniu.
- Jeśli dopiero zaczynasz i nie jesteś pewien swojej „inwestycyjnej wytrzymałości” to nie wstydź się prowadzić portfela, w którym np. tylko 30% lub 40% stanowią akcje, a reszta to antyinflacyjne obligacje skarbowe. Podobne podejście oswoi Cię ze zmiennością giełdy oraz pozwoli w praktyce zbadać Twoją gotowość do (ewentualnej) przyszłej przebudowy portfela na bardziej ryzykowny.
Czy rok 2022 będzie według mnie jakiś specjalny w historii giełd i czy któreś klasy aktywów będą sobie radzić lepiej od innych? Skłamałbym, gdybym przyznał, że znam odpowiedź na to pytanie, więc, zamiast tego wolę przypomnieć o potrzebie dywersyfikacji portfela i przestrzec przed fałszywymi prorokami, którzy oferują gotowe strategie polegające na nadmiernym, często lewarowanym ryzyku lub pewnych egzotycznych klasach aktywów. Jako że pora na podsumowanie ostatniego w roku 2021 wpisu na Inwestomat.eu, to chciałbym jeszcze zostawić swoje życzenia dla odwiedzających tę stronę.
Podsumowanie
Tradycyjnie już chciałbym podziękować za dotrwanie do końca wpisu, w którym zawarłem wiele bardzo osobistych przemyśleń o niektórych patologiach świata zarządzania finansami. Jako że jesteśmy już po Świętach, to chciałbym życzyć nam wszystkim w nowym roku następujących rzeczy:
- Wprowadzenia możliwości złożenia formularza W8-BEN w każdym polskim domu maklerskim (a przynajmniej w tych oferujących prowadzenie IKE/IKZE i tanie inwestowanie). Dzięki temu przestalibyśmy płacić 30% podatku u źródła od dywidend z amerykańskich spółek.
- Zniesienia minimalnej prowizji transakcyjnej dla inwestowania zarówno w Polsce, jak i za granicą do 0, co zrobił w 2020 roku DM XTB, ale na razie żadna inna instytucja nie poszła (niestety) jego śladem.
- „Odblokowania” możliwości handlu amerykańskimi ETF-ami w Polsce. Jestem świadom, że „coś się dzieje w tej sprawie” (patrz: ten artykuł), ale nie widać jeszcze praktycznych efektów tego ustępstwa. Więcej dostępnych funduszy ETF to zawsze lepsza wiadomość dla polskich inwestorów, więc nie widzę powodu, dlaczego mamy być ograniczani w handlu amerykańskimi ETF-ami w sytuacji, gdy dostępny jest dla nas o wiele bardziej ryzykowny bezpośredni handel akcjami amerykańskich spółek.
Szczęśliwego Nowego Roku 2022!
/Mateusz Samołyk, inwestomat.eu
P.S. Kontynuację moich wpisów portfelowych znajdziesz w kolejnym tekście (z czerwca 2022 roku), zatytułowanym „W co inwestować w czasie inflacji? Mój portfel na drugą połowę 2022 roku„.
Zapisz się do mojego newslettera:
Wyraziłeś/-aś chęć zapisu do mojego newslettera. Teraz sprawdź swoją skrzynkę E-mail i potwierdź chęć zapisania się.
Zastrzeżenie
Informacje przedstawione na tej stronie internetowej są prywatnymi opiniami autora i nie stanowią rekomendacji inwestycyjnych w rozumieniu Rozporządzenia Ministra Finansów z dnia 19 października 2005 roku w sprawie informacji stanowiących rekomendacje dotyczące instrumentów finansowych, ich emitentów lub wystawców (Dz. U. z 2005 roku, Nr 206, poz. 1715). Czytelnik podejmuje decyzje inwestycyjne na własną odpowiedzialność. Autor bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam umieszczanych na blogu.