pieniądze nie są celem

Pieniądze nie są celem, celem jest spokój

Po co mi właściwie te pieniądze?

Finanse są dla wielu osób w Polsce tematem tabu. O pieniądzach nie rozmawiamy z bliskimi, przez to dochodzi do takich absurdów, że często nie wiemy dokładnie nawet tego, ile zarabiają nasi życiowi partnerzy. O pieniądzach nie rozmawiamy też z dalszą rodziną, bojąc się, że wywołamy zazdrość i wystawimy się na krytyczne komentarze wujków i cioć na kolejnym rodzinnym przyjęciu. Ze znajomymi i przyjaciółmi również o pieniądzach nie rozmawiamy, obawiając się tego, że wykorzystają oni te informacje przeciwko nam lub dowiadując się, ile zarabiamy, po prostu przestaną nas lubić. W Polsce utarło się, że sam fakt, że ktoś rozmawia o pieniądzach, czyni go „złym materialistą”, co zmotywowało mnie do napisania o tym, że pieniądze to ważny temat do dyskusji, ale pieniądze nie są celem. Przynajmniej nie moim.

Sporo osób krytykuje to, że dążę do osiągnięcia niezależności od pracy, insynuując, że osiągając ją, kompletnie zgnuśniałbym lub zanudziłbym się w życiu „na śmierć”. Być może, ale przynajmniej miałbym wybór co do tego, czym się w życiu zajmuję i gdzie wraz z rodziną mieszkamy lub rezydujemy. Czy będąc na etacie lub na działalności, jestem obecnie pozbawiony tego wyboru? Nie, ale mam świadomość tego, że nie mógłbym jeszcze przerwać pracy i zająć się wyłącznie pisaniem kolejnych wpisów, jednocześnie zapewniając mojej rodzinie bezpieczeństwo finansowe, które dałoby mi spokój ducha w każdej życiowej sytuacji. I, jako że to słowo już padło, to zacznę od tego, że moim celem jest właśnie spokój, którego brakuje tak wielu przedstawicielom mojego pokolenia.

Podcast

YouTube

W skrócie

Z tego artykułu dowiesz się:

  • Dlaczego dążę do FIRE, czyli po co mi te pieniądze.
  • O moim podejściu do życia i do pieniędzy.
  • O tym, jak uciekłem z wyścigu szczurów i przestałem ścigać się z samym sobą.
  • O tym, jak pojąć co sprawia nam radość i wywołuje szczęście.
  • O tym, że pieniądze mogą przynieść spokój ducha, ale też go odebrać.

Czy pieniądze dają szczęście?

Czy to możliwe, że bloger finansowy nie jest materialistą? Gdybyś zadał mi to pytanie kilka lat temu, to z pewnością odpowiedziałbym Ci, że to niemożliwe, zwłaszcza widząc, jak wiele zarabiają znani blogerzy, w tym ci piszący o finansach. Sam jednak od lat zbieram i inwestuję pieniądze głównie dla świętego spokoju, nie ciesząc się zbytnio kolejnymi dołożonymi „na górkę” tysiącami złotych i nie warunkując ich obecnością swojego szczęścia. W powiedzeniu „pieniądze szczęścia nie dają” jest ziarno prawdy i by je odnaleźć, wystarczy poczytać biografie kilku bogatych przedsiębiorców z przeszłości. Czytając takie utwory, prędko zauważymy, że szczęścia tym wielkim ludziom nie dawały liczby na kontach, tylko osiągnięcia, odkrycia i przekraczanie kolejnych granic swoich możliwości.

Podobnie bywa ze znanymi sportowcami, którzy niekoniecznie robią to, co robią, dla pieniędzy i mimo że mają ich mnóstwo, to zwykle nie kończą swoich karier zbyt wcześnie, bo te dostarczają im sporo frajdy, a często stają się nawet ich sensem życia. Z perspektywy zwykłego człowieka niektórzy sportowcy, celebryci i gwiazdy są wręcz obrzydliwie bogaci, co często mylnie postrzegane jest jako źródło ich szczęścia.

Wystarczy jednak sprawdzić, ilu (również znanych i bogatych) ludzi ma na problemy natury psychologicznej, by zrozumieć, że same pieniądze to o wiele za mało, by osiągnąć życiowy spokój i zaznać tego, co ludzie nazywają szczęściem. Wydaje mi się, że ludzie biedni sądzą, że to właśnie pieniądze uczyniłyby ich szczęśliwymi, ale to myślenie wynika wyłącznie z tego, że obecnie pieniędzy nie mają i są nieszczęśliwi, więc tworzą sobie w głowach często błędne, bezpośrednie powiązanie pieniędzy ze szczęściem.

Nie trzeba szukać daleko, bo sam od lat nie miewam żadnych „przyrostów” (skoków?) szczęścia, gdy dokładam do swojego portfela kolejne tysiące złotych i gdy spływają do mnie dywidendy i odsetki z zainwestowanych przeze mnie wcześniej środków. Jako że w pewnym momencie to właśnie te odsetki i dywidendy będą mogły zastąpić moją pracę na etacie, to ekscytuje mnie możliwość wyboru dowolnej ścieżki zawodowej, jeśli będę miał na to ochotę lub niepracowanie w ogóle, jeśli będę potrzebował odpoczynku. Jednym z największych objawień, które w moim dotychczasowym życiu przeżyłem, była rezygnacja i wypisanie się z tego, co potocznie nazywa się „wyścigiem szczurów”. Prawdopodobnie jako odbiorca moich materiałów nie tak wyobrażałeś sobie Mateusza, ale jeśli poznałbyś mnie, gdy kończyłem studia, to dowiedziałbyś się, że byłem książkowym przykładem „korposzczura”, który karierę stawiał na pierwszym miejscu. Czas na napisanie trochę więcej o sobie :).

Polub moją stronę na Facebooku!

Znajdziesz tam mnóstwo przydatnych informacji o finansach i inwestowaniu

Jak dołączyłem do wyścigu szczurów

Choć w kilku wpisach na blogu (między innymi w tym, tym czy w tym) opisywałem już fragmenty mojej historii, to chyba celowo pomijałem w tych opowieściach szczegóły lat poprzedzających założenie tego bloga. Z perspektywy czasu, bo pisząc to, mam skończone 33 lata, a więc jestem już 9 lat po skończeniu studiów, widzę, że jeszcze kilka lat temu byłem typowym pracownikiem korporacji, czyli osobą, której zależało na awansach, karierze i byciu docenionym w dużej organizacji.

Robiłem to dla zarobków, dla „sprawdzenia się”, ale też dlatego, że wyrosłem w kulturze porównywania się do innych, w której znaczenie miało wykształcenie, praca, zarobki i to, jak się prezentujesz. Myślę, że (na lepsze) zmieniło mnie jednak życie w Szwecji, które pokazało mi inną drogę, do czego wrócimy jednak za chwilę, bo po 3 latach pisania bloga, chcę wreszcie trochę lepiej przedstawić Ci nie tylko inwestowanie, ale i siebie.

Kierunek moich studiów, czyli automatykę i robotykę, wybrałem dlatego, że wydawała mi się ona przyszłościowa i statystycznie dyplom ten dawał w 2008 roku (czyli kiedy szedłem na studia) ponadprzeciętne zarobki. Gdy w roku 2013 kończyłem studia, przygotowując się (na Erasmusie) w Szwecji do obronienia swojej pracy magisterskiej, to miałem już za sobą wysłanie aplikacji do ponad 100 dużych i znanych firm inżynieryjnych. Wydaje się dużo? To wiedz, że z tych 100 firm na rozmowę zaprosiły mnie tylko 4, co i tak wystarczyło do załapania się na bardzo prestiżowy program dla absolwentów, który bardzo przyspieszył moją wczesną karierę.

Pisząc „załapania się” mam na myśli przejście wymagającej wieloetapowej rekrutacji w Berlinie i brytyjskim Derby, co przysporzyło mi sporo stresu, który zrozumie tylko osoba, która kiedyś konkurowała z miejscowymi („native speakerami”) w kilkugodzinnym „Assessment Centre”, podczas którego eksperci od rekrutacji patrzyli na nas, analizując nasze „biurowe” zachowania. Sam program nazywał się „Global Graduate Programme”, na który firma Bombardier Transportation (obecnie Alstom) przyjmowała co roku około 25 absolwentów kierunków biznesowo-technicznych, szkoląc sobie przyszłą kadrę menadżerską.

Otrzymanie oferty od Bombardiera sprawiło, że jeszcze bardziej zależało mi na obronieniu się w terminie, więc ostatecznie ja i mój partner naukowy (bo na szwedzkiej uczelni technicznej prace pisało się zwykle w parach) jako jedyni z grupy obroniliśmy się na czas, co otworzyło mi drogę do międzynarodowego programu dla obiecujących absolwentów. I wtedy zaczął się wyścig za karierą, pieniędzmi, prestiżem i <sam to nazwij>, czyli typowe życie „młodego, ambitnego z wielkiego ośrodka”.

Jak ścigałem się z samym sobą

Fakt, że mój pierwszy pracodawca sponsorował każdemu uczestnikowi programu dla absolwentów trzy niezależne „rotacje” w różnych miejscach świata i na różnych stanowiskach, do tego bardzo dobrze opłacając swoich młodych pracowników, sprawiał, że byłem z obrotu spraw bardzo zadowolony. Zarabiałem wtedy ponad 300% tego, na co absolwent automatyki mógłby liczyć w Polsce, do tego otrzymując częściowy zwrot kosztów życia podczas moich zagranicznych rotacji w Niemczech oraz w Chinach. Brzmi obiecująco, prawda? Podczas 4 lat w Bombardierze awansowany byłem 3-krotnie, każdorazowo otrzymując podwyżki, a jakoś zamiast zwiększonej satysfakcji z siebie i z moich osiągów, czułem jej z czasem coraz mniej.

Czas na autorefleksję przyszedł dość szybko, bo na własnej skórze poczułem to, o czym pisze Forbes w artykule dotyczącym tego, że sam wzrost wynagrodzenia nie uczyni Cię szczęśliwszym. Moim problemem było wtedy to, że wzrost odpowiedzialności był szybszy od wzrostu wynagrodzenia, sprawiając, że 27-latek, którym wtedy byłem, czuł się odpowiedzialny za 80-osobowy projekt, mimo że oficjalnie był tylko „prawą ręką” jego szefa. Tamten czas okupiłem ciągłym podwyższonym stresem, chronicznym bólem głowy i presją tego, by ciągle „dowozić”, dając z siebie 150% tylko po to, by zawsze być „naturalnym kandydatem do kolejnych awansów”.

W pewnym momencie jednak poznałem bardzo mądrą osobę, która pomogła mi kompletnie przebudować moje myślenie o pracy, niejako wyzwalając się z tego chorobliwego wyścigu z samym sobą.

Jak wreszcie trochę zwolniłem

Podczas mojej pracy w Bombardierze natknąłem się na współpracownika w podobnym wieku i na podobnym stanowisku, który „zaraził mnie” swoim pragmatycznym podejściem do pracy, pomagając mi wyrwać się z wyścigu o pozycję, prestiż i wysokie zarobki. Jego podejście do pracy było dość proste, a streściłbym je następującymi słowami: „robię dobrą robotę, ale wiem, ile jestem zdolny zrobić, więc jeśli szef chce ode mnie czegoś więcej, to pokazuję mu listę rzeczy, które już robię i każe wybrać to, co mam przestać robić, by zwolnić sobie czas na nowe obowiązki”.

Jakże rewolucyjne było dla mnie to podejście w 2016 roku, gdy świeżo awansowany na koordynatora projektu, ciągle chwytałem się nowych obowiązków, chcąc udowodnić, że „da się” i że moim poprzednikom po prostu nie zależało. W tamtym momencie przestałem traktować pracę i karierę jako najwyższy cel w życiu, co bardzo dobrze wpłynęło na jego jakość i poziom mojego wewnętrznego spokoju.

Pozytywne efekty zmiany podejścia do pracy były oczywiste i niemal natychmiastowe. Bóle głowy ustąpiły, stres został zredukowany oraz miałem od teraz więcej czasu wolnego i (co zaskakujące!) wcale nie spowolniły one mojej kariery i nie sprawiły, że ktokolwiek był z mojej pracy niezadowolony. Zrozumienie, że „praca to tylko praca” i że dobro firmy nie jest (tylko) na moich barkach, pomogło mi przestać stresować się moją karierą, sprawiając, że zyskałem czas, by poszukać w życiu tego, co będę lubił, a nie musiał robić. Mądry współpracownik nauczył mnie szeregu rzeczy, w tym tego, by zawsze badać swoją satysfakcję z każdego zadania, dowiadując się o sobie coraz więcej i kierując swoją karierę na tor nie tylko wysokich zarobków, ale i wysokiej satysfakcji z pracy.

Jak pojąłem, czym dla mnie jest szczęście

Skoro już przy satysfakcji z pracy jesteśmy, to często kompletnie ignorujemy ten czynnik i nie zastanawiamy się nad tym, które obowiązki są naszymi ulubionymi. I tu robi się bardzo ciekawie, bo gdy pełniłem obowiązki „prawej ręki szefa”, to często mi przypadało wdrażanie nowych pracowników do projektu, które z początku wykonywałem dość niechętnie. Z czasem jednak zauważyłem, że efekty moich „tutoriali” są bardzo dobre, a dzięki moim instrukcjom krok po kroku nowi pracownicy wdrażają się w swoje obowiązki szybciej niż kiedykolwiek wcześniej. I właśnie w ten sposób, zupełnie przypadkowo odkryłem, że naprawdę lubię uczyć ludzi różnych umiejętności i mam do tego zwykle naprawdę sporo cierpliwości. Było to prawdziwym przełomem w moim podejściu do życia, bo nie dość, że mi to dobrze wychodziło, to jeszcze miałem z tego dużą frajdę.

I tak zdefiniowałbym szczęście w kontekście pracy, które dla mnie jest po prostu zadowoleniem z jej efektów, zwłaszcza jeśli efekty widać nie tylko na pracy mojej, ale i moich współpracowników, którym pomogłem. Wspomnianą satysfakcję odczuwam niezależnie od tego, czy uczę nowych pracowników obsługi narzędzi, czy zarażam czytelników tego bloga rozsądnym inwestowaniem. Odnalazłem pętlę sprzężenia zwrotnego, którą opisałbym w następujący sposób:

  • Piszę instrukcję, a później uczę ludzi, wykorzystując napisane wcześniej instrukcje.
  • Obserwuję ich postępy, widząc, że dzięki moim instrukcjom uczą się szybciej.
  • Ci sami ludzie dają mi uwagi do tych instrukcji, sprawiając, że te stają się jeszcze lepsze.
  • Dobrze wykonana praca (nauczeni ludzie) i wysoka jej jakość (porządne instrukcje) dają mi satysfakcję i motywują do dalszej pracy.
  • Dodatkowo nowi eksperci w dziedzinie włączają się w różne dyskusje, dając mi nowy punkt widzenia na zagadnienie lub jeszcze bardziej ulepszając materiały dydaktyczne.

Brzmi znajomo? Powyższe jest opisem modelu operacyjnego tego bloga oraz transparentnym opisaniem tego, co daje mi satysfakcję. Patrząc wstecz na pierwsze lata mojej kariery, mogę też opisać kilka błędów, które popełniłem w kontekście pieniędzy i podejścia do ich zarabiania.

I zrezygnowałem z wyścigu szczurów

Jako osoba urodzona w 1989 roku należę do tzw. pokolenia Y, czyli millenialsów naturalnie nie przywiązuję się do pracodawców tak, jak robiło to pokolenie moich rodziców. Millenialsi też zwykle „pracują, by żyć”, czyli skrajnie zarobkowo, co zazwyczaj się sprawdza w praktyce. Mimo to uważam, że człowiek podejmujący się danej pracy, powinien ją wykonywać solidnie i chociaż próbować czerpać z niej satysfakcję. I tu właśnie zidentyfikowałbym pierwszy błąd mojej wczesnej kariery, jakim było niedostateczne skupienie się w pracy na tym, co sprawiało mi frajdę i (zamiast tego) skupianie się na tym, co było trudne i za co byłbym doceniony przez przełożonych.

Z perspektywy czasu uznaję to za błąd, bo z moich obserwacji większość awansów w korporacji i tak dzieje się raczej „po znajomości” i bardzo często szefowie nie awansują najlepszych pracowników, a tych, którzy są wobec nich lojalni lub tych, których po prostu lubią. Moje pierwsze 3 lata pracy upłynęły pod znakiem ciężkiej pracy, raczej przypadkowych awansów i wypalania się poprzez branie na siebie zbyt dużej odpowiedzialności (jak na moje stanowiska i wiek). Czy zarabiałem wtedy niezłe pieniądze? Tak i naprawdę cieszę się, że od początku miałem czym inwestować (patrz: „Dlaczego odkładam 70% z każdej wypłaty? Ruch FIRE„), ale za bardzo skupiałem się na nich, by pamiętać, że praca powinna być też, a może przede wszystkim satysfakcjonująca.

Czy to, co nazywam „wyścigiem szczurów” może w ogóle dawać satysfakcję? Myślę, że tak, ale osobie o innym charakterze od mojego. Sam jestem minimalistą, co opisałem w tekście „Praktyczny minimalizm, czyli o wiele mniej zmartwień„, więc kupowanie gadżetów nie sprawia mi żadnej radości, a wręcz czyni mnie mniej szczęśliwym. Widzę, że są jednak ludzie, których „zwiększanie stanów magazynowych” cieszy i nie widzę nic złego w tym, że konsumują więcej ode mnie. Podobnie jest z karierą, którą niektórzy traktują jak cel w życiu, co potrafię zrozumieć, choć teraz podchodzę do niej z dużym dystansem. Ów dystans wynika z tego, że zwyczajnie nie było mi dane poznać wielu osób, które karierę postawiły na pierwszym miejscu i po latach przyznają, że był to dobry wybór, który dał im spokój i szczęście. Zwłaszcza jeśli aktywnie brały udział w wyścigu szczurów i grze pozorów, która tak często dzieje się w korporacjach.

DESKTOP kup ksiazke wpis tresc4 1

Co dają, a czego nie dają pieniądze?

Skoro pieniądze nie są celem w samym w sobie, to po co zarabiam, oszczędzam i inwestuję tak intensywnie? To dobre pytanie, które zadał mi niedawno mailowo jeden z czytelników, sugerując, że moje dążenie do FIRE („Financial Independence, Retire Early, a więc w praktyce do wczesnej emerytury) jest bez sensu i że więcej satysfakcji miałbym z „cieszenia się życiem” poprzez wydawanie (prawie) całych zarabianych pieniędzy. Być może stwierdzę teraz rzecz oczywistą, czyli to, że każdy człowiek jest inny i akurat ja czerpię radość z dobrego jedzenia, podróży i chwil spędzonych ze znajomymi i rodziną, ale już nie z posiadania drogich gadżetów (w tym aut) czy noszenia najdroższych ubrań, jakie można kupić w pobliskiej galerii handlowej.

Pieniądze nie dają mi szczęścia aktywnie, bo każda nabyta rzecz tylko nawarstwia potencjalne problemy, do jakich należą konieczność jej przechowywania, napraw i ewentualnego pozbycia się jej w przyszłości. Czy skoro nie pragnę rzeczy, to pieniądze są mi zupełnie zbędne? Ameryki tu nie odkryję, ale sądzę, że brak pieniędzy nie jest lepszy od ich posiadania, ponieważ cenię sobie w życiu niezależność i niedobór środków nie byłby sytuacją, w której chciałbym się kiedykolwiek znaleźć. Czy wobec tego strach przed zależnością od systemu i innych ludzi jest moją główną motywacją do zarabiania pieniędzy? Absolutnie nie, bo są nią możliwości, które posiadanie pieniędzy daje, a których wcale nie trzeba wykorzystywać (jeśli się tego nie pragnie).

Pieniądze dają możliwości

Sformułowanie „pieniądze dają możliwości” to cliché jakich mało, bo chyba żadne inne stwierdzenie nie jest nadużywane w świecie coachingu i self-helpu tak bardzo, jak to. Przeciwnicy tego stwierdzenia zauważą, że odpowiedni wzrost też daje możliwości w sportach, a odpowiednie geny mogą sprawić, że liczymy szybciej od innych lub mamy od nich lepszą pamięć. Wzrost i geny są jednak rzeczą nabytą, co o pieniądzach powiedzieć mogą tylko ci wychowani w bogatych rodzinach, których krewni postanowili podzielić się z nimi kapitałem. W jakim sensie rozumiem sformułowanie, że pieniądze dają możliwości? Wymienię najważniejsze trzy z nich:

  1. Pieniądze dają możliwość do zakończenia (konkretnej) pracy w (konkretnej) firmie lub np. sprzedaży swojej firmy, lub przekazania jej komuś innemu w zarządzanie. Posiadając pieniądze w tym kontekście, możemy:
    1. Bez stresu negocjować kolejne podwyżki z pracodawcą.
    2. Być bardziej stanowczy w rozmowach z pracodawcą i współpracownikami (po prostu „nie bojąc się” zwolnienia z pracy).
    3. Być bardziej szczerzy w pracy, uczciwie przyznając, co nas „kręci”, a co nie.
  2. Pieniądze dają możliwość relokacji, czyli zmiany miejsca zamieszkania. W swoim na razie dość krótkim, bo 33-letnim życiu miejsce zamieszkania zmieniałem sześciokrotnie. Wiem, że w życiu ważna jest stabilizacja i każdy chce gdzieś „osiąść”, ale możliwość tymczasowej lub permanentnej zmiany miejsca zamieszkania pozwala o wiele luźniej podejść do życia.
  3. Pieniądze dają możliwość zasponsorowania (sobie lub innym) czegoś potrzebnego. Czy chodzi tu o kosztowną operację choroby zagrażającej naszym bliskim, czy o rozpoczęcie drogiego przedsięwzięcia, które polepszy jakość życia lub po prostu pomoże potrzebującym, to kluczem będą tu zawsze pieniądze i inicjatywa ich posiadacza.

Myślę, że każdy czytelnik może jakoś odnieść się do powyższych możliwości związanych z posiadaniem pieniędzy, czy to wypisując swoje trzy, czy zgadzając się, że powyższe są najważniejsze również dla niego. Jednak nie to jest tu wcale aż tak istotne, bo powyższe opcje są (może poza operacją) wysoko opcjonalne, bo nie wszyscy chcą się przeprowadzać, negocjować podwyżki i otwierać fundacje. Omówmy więc też kwestię spokoju płynącego z posiadania pieniędzy, który co prawda nie każdy osiąga, ale myślę, że kluczem jest odpowiednie nimi zarządzanie i upewnianie się, że nie są one naszym celem samym w sobie.

Pieniądze mogą dać spokój

Wielu moich znajomych mawia, że posiadanie oszczędności generuje problemy, bo „trzeba je jakoś zainwestować”. Ja jednak życzę wszystkim nam tylko takich problemów, bo treści o inwestowaniu jest na tym blogu sporo, a spokój płynący ze sporych rozmiarów portfela, który wypłaca dywidendy, trudno opisać słowami. Otrzymywanie dywidend w wysokości 3 lub 4 tysiące złotych miesięcznie w sytuacji, w której miesięczne wydatki naszej rodziny wynoszą około 8 tysięcy złotych, przynosi niesłychaną ulgę i pozwala nam uwierzyć w to, że wypłaty z zaoszczędzonego kapitału potencjalnie kiedyś zastąpią naszą pracę. Mimo wszystko nie trzeba w oszczędzaniu być aż takim ambitnym, bo spokój wynikający z posiadania pieniędzy odczuwa się znacznie wcześniej. Oto kilka praktycznych przykładów sytuacji, w których słowo „pieniądze” zdecydowanie rymuje się ze słowem „spokój”:

  1. Psuje Ci się samochód i naprawę musisz pokryć z własnej kieszeni? Zgodnie z podejściem opisanym we wpisie „Cała prawda o poduszce finansowej, czyli jak ułatwić sobie inwestowanie” po prostu wypłacasz kawałek portfela i pokrywasz wydatki. Nie musisz do tego pożyczać pieniędzy ani liczyć na pomoc bliskich czy znajomych.
  2. Potykasz się, łamiąc rękę w niefortunny sposób, który wymusza kosztowną operację za granicą. Zastanawiasz się, czy warto, bo można się wyleczyć też na NFZ, ale spodziewane efekty dla operacji zagranicznej (mobilność kończyny) są znacznie lepsze. Mając pieniądze, masz wybór, a bez pieniędzy jesteś zdany na dobroczynność innych (lub na NFZ).
  3. Jako jedyny żywiciel rodziny, tracisz pracę. Nie jest to jednak wielki problem, bo dzięki kilkuset tysiącom złotych na koncie maklerskim naprawdę „masz z czego wypłacać”, dając sobie czas na spokojne znalezienie kolejnego zatrudnienia.
  4. W gospodarce kryzys, pracodawcy redukują etaty i ktoś z dalszej rodziny traci pracę. Dzięki uzbieranym pieniądzom możesz pomóc mu (tak wiem, „dobry zwyczaj, nie pożyczaj”) związać koniec z końcem, zanim nie znajdzie nowej pracy. Jeśli znajdziesz się w tej sytuacji, to sugestia, by podesłać takiej osobie link do inwestomat.eu i zachęcić ją do samodzielnego oszczędzania i inwestowania, by uniezależnić się od innych (choć najlepszym „kopem” do tego byłoby niepożyczanie jej wcale).

Takie przykłady mógłbym mnożyć i mnożyć, bo jeśli nie samochód, to pralka lub lodówka, a jeśli nie ręka, to noga, wyrostek robaczkowy czy dowolna inna dolegliwość, która może zmusić nas do wyłożenia pewnej kwoty „na zaraz”. Pomoc (finansowa) rodzinie to pewnie materiał na odrębny wpis, więc pozwolę sobie go tu nie roztrząsać, bo powyższe były tylko przykładami tego, jak korzystnie pieniądze wpływają na nasz życiowy spokój.

Zauważam jednak, że pieniądze mogą przynosić ludziom niepokój i sprawiać, że ich życie nie staje się lepsze, a wręcz przeciwnie. Podzielę się teraz przykładami zachowań i trybów myślenia, przez które nasze zabezpieczenie finansowe może stać się przedmiotem chorobliwej obsesji lub wręcz odizolować nas od innych ludzi.

Pieniądze mogą też odebrać spokój

Moi rodzice często powtarzali mi, że pieniądze mogą stać się chorobliwą obsesją, ostrzegając mnie przed tym, bym nigdy nie stawiał ich w życiu na pierwszym miejscu. Pieniądze mogą stać się dla Ciebie obsesją, jeśli:

  • W głowie ciągle porównujesz swoje wynagrodzenie do wynagrodzeń innych ludzi.
  • Rosnąca liczba na koncie (sama w sobie) wywołuje krótkie zastrzyki szczęścia.
  • Jesteś już (obiektywnie) zamożną osobą, ale ciągle odczuwasz niepokój i musisz być „jeszcze lepszy” w sensie osiągów, zarobków czy wzrostu Twojej firmy.

Trzeci punkt jest dyskusyjny, bo pasja towarzysząca rozwijaniu swojej działalności nie musi być zła, jeśli wynika z chęci „sprawdzenia się” (patrz: Warren Buffett), a nie chciwości (patrz: Scrooge z Opowieści Wigilijnej). Dwa pierwsze punkty mogą sprawić, że pieniądze wraz ze wzrostem Twojej tzw. wartości netto, zaczną sprawiać Ci problemy i stres, zamiast przynosić ulgi i życiowego luzu.

Próba zarobienia „szybkich pieniędzy” może wpędzić Cię w kłopoty finansowe lub zmusić do robienia czegoś niemoralnego, a nawet oszukiwania ludzi. Zarabianie dla zarabiania, czyli bezcelowe powiększanie (już dużego) majątku bez krztyny radości z życia, bywa symptomem podobnej przypadłości, którą często nazywa się obsesją związaną z pieniędzmi. Nie wspomniałem o najważniejszym, czyli tym, że pieniądze są jedną z głównych przyczyn rozwodów w Polsce, a więc będąc w małżeństwie, wypadałoby omówić kwestie zarządzania finansami (kolejny dobry pomysł na wpis, nieprawdaż?) z naszymi drogimi połówkami. U osób, które nie omówiły i nie przepracowały z partnerami modelu zarządzania pieniędzmi w rodzinie, oszczędzanie i inwestowanie może wywołać następujące problemy:

  • Ciągłe kłótnie towarzyszące brakowi transparentności finansowej partnera.
  • Poczucie niesprawiedliwości, które może czuć mniej zarabiająca osoba.
  • Niejasne kryteria możliwości korzystania ze wspólnego majątku małżeńskiego.
  • Niejasna forma inwestowania wspólnych środków małżonków.

Powyższe cztery to tylko wierzchołek góry lodowej w lodowcu problemów finansowych małżeństw, a wiem o tym, bo sam poznałem wiele dysfunkcyjnych finansowo rodzin, każdorazowo zastanawiając się, dlaczego te osoby nie omówiły zarządzania swoimi wspólnymi finansami, gdy tylko wydarzyła się pierwsza kłótnia o pieniądze.

Ostatnią sytuacją, w której pieniądze odbierają spokój, a wręcz sprawiają problemy, jest coś, na co mamy bardzo umiarkowany wpływ, czyli zazdrość innych ludzi. Poza ukrywaniem majątku i nieobnoszeniem się z nim wśród znajomych i bliskich nie znam wielu skutecznych sposobów na zapobieganie zazdrości płynącej od innych ludzi w kontekście finansów. Jedynym naprawdę efektywnym remedium na problem zazdrości jest chyba otaczanie się ludźmi, dla których pieniądze nie są w życiu najważniejsze i którzy nie zaczną nas inaczej postrzegać tylko dlatego, że zarabiamy teraz znacznie więcej niż kilka lat temu.

Jak na ironię – powodów, dla których pieniądze mogą odebrać nam szczęście, można znaleźć więcej niż tych, dla których pieniądze dają szczęście, więc ostatni fragment wpisu chciałbym poświęcić spokojowi ducha, a nie pieniądzom.

Obserwuj mnie na Twitterze:

Subskrybuj mój kanał YouTube:

Celem FIRE jest spokój

Ludzie czasem wyobrażają sobie, że po osiągnięciu finansowej niezależności od pracy będę się po prostu „obijał” i bezproduktywnie leżał pod palmami. Sam nie potrafię sobie tego zwizualizować, sądząc, że – owszem – mój czas będzie wtedy luźniejszy niż obecnie, bo nie będę musiał pracować 8 godzin dziennie w konkretnym przedziale czasu, ale na pewno już sobie go (produktywnie) zagospodaruję, robiąc coś dobrego dla siebie lub dla społeczeństwa.

W ostatnim rozdziale wpisu chciałbym wrócić do tego, dlaczego właściwie dążę do FIRE, wymieniając Ci kilka niefinansowych powodów do tego, by kiedyś zwolnić się z pracy na etacie, zwłaszcza jeśli ta od dawna nie przynosi nam takiej frajdy jak hobby, pasja czy rodzina. Piękno FIRE polega na tym, że „nic się nie musi, ale wszystko się może”, czego wydają się nie rozumieć krytycy FIRE, twierdzący, że ludzie przez niepracowanie z czasem gnuśnieją lub wręcz głupieją.

Podlinkowany powyżej artykuł jest jednym z bardziej krytycznych wobec FIRE, bo gani je nawet za to, że „jest kultem”, co jest powodem naprawdę wydumanym, bo (jak pewnie sam widzisz) jest to bardzo nieformalna „struktura” i raczej tryb życia niż większy społeczny ruch. W kilku krótkich akapitach opiszę Ci jednak, jak wizualizuję sobie swoją finansową niezależność i czym chciałbym się wtedy zająć.

Niczego nie musisz, ale wszystko możesz

Powyższe jest kluczem do zrozumienia ruchu FIRE i tym, co motywuje mnie do oszczędzania 70-80% z każdej wypłaty i inwestowania go rozsądnie na giełdzie. By sprawdzić, czy już jesteś w tym spokojnym miejscu, zadaj sobie następujące pytania:

  • Czy możesz wziąć 3 miesiące wolnego (np. na opiekę nad dzieckiem), nie musząc przejmować się pieniędzmi i ciągłością kariery?
  • Czy możesz wziąć udział w tygodniowym szkoleniu z dowolnej dziedziny, mimo że nie masz już wolnych dni urlopu, a jego tematyka bezpośrednio nie dotyczy Twojej pracy?
  • Czy możesz popracować kolejne 2 miesiące za granicą bez problemów ze strony pracodawcy?
  • Czy możesz przeprowadzić się do innego miasta, zachowując swoje obecne zajęcie? Wiem, że wielu czytelników mojego bloga pracuje zdalnie, ale mimo wszystko jest to przywilejem tylko niewielkiej grupy ludzi.

Osiągając FIRE, każde z powyższych nie byłoby większym problemem. Abstrahując od tego, że niektórzy mogą zauważyć, że prowadzenie własnej firmy również umożliwia część z powyższych punktów, to FIRE można uznać właśnie za „prowadzenie mini funduszu inwestycyjnego” i życie ze środków, które ten wypłaci.

Co myślisz o ruchu FIRE?

Na sam koniec chciałbym zapytać Cię o to, co myślisz o ruchu FIRE. Czy jest to według Ciebie nierealistyczny plan, którego w naszym kraju nie wprowadzi w życie prawie nikt czy realny i rozsądny plan na życie? Czy widzisz FIRE jako konieczność ciągłych wyrzeczeń, czy raczej jako coś otwierającego niesamowite możliwości w dalszej części życia? Jak podchodzisz do FIRE w kontekście odejścia z wyścigu szczurów i wypisania się z festiwalu konsumpcji, który tak bardzo dotyka dzisiejsze społeczeństwo? Jestem bardzo ciekaw Twojej opinii, którą zachęcam podzielić się w komentarzach, w których (coś czuję, że) będziemy mieli naprawdę ciekawą dyskusję.

Podsumowanie

Choć w naszym kanonie kulturowym rozmawianie o pieniądzach jest nieeleganckie (opisałem to w „Dlaczego w Polsce nie rozmawia się o zarobkach? Finansowe tabu„), to wszyscy chyba zgodzimy się co do tego, że są one ważnym elementem naszego życia. We wpisie przyznałem, że dla mnie pieniądze nie są celem, a tylko środkiem do osiągnięcia spokoju ducha i otworzenia sobie w życiu nowych możliwości i takiego podejścia do FIRE życzę każdemu zainteresowanemu i zainteresowanej tym tematem.

FIRE jest jednak spotykane dość rzadko, ponieważ w naszym kraju spotykamy głównie ludzi bez pieniędzy oraz takich, którzy je posiadają, ale ich dalsze zarabianie przerodziło się u nich w obsesję, więc nie mogą przestać i trochę „wyluzować”, co często okupują zdrowiem psychicznym. Dla mnie spokój ducha i towarzyszące mu dobre zdrowie psychiczne to podstawa, więc każdemu nowo wschodzącemu na rynek pracy polecałbym szybko nauczyć się badać satysfakcję z każdego powierzanego zadania i szukać „tego czegoś”, czym dla mnie jest uczenie innych.

Gdy to znajdziesz, to pieniądze naprawdę przestaną mieć znaczenie, a może nawet okaże się, że ich zarabianie może kojarzyć się z przyjemnością, a nie żmudnym wysiłkiem, którego celu nie rozumiemy lub nie popieramy. Mam nadzieję, że mimo braku grafik, co na moim blogu jest rzadkością, wpis ten podobał Ci się i do zobaczenia w komentarzach pod nim!

Zapisz się do mojego newslettera:

.
Zastrzeżenie

Informacje przedstawione na tej stronie internetowej są prywatnymi opiniami autora i nie stanowią rekomendacji inwestycyjnych w rozumieniu Rozporządzenia Ministra Finansów z dnia 19 października 2005 roku w sprawie informacji stanowiących rekomendacje dotyczące instrumentów finansowych, ich emitentów lub wystawców (Dz. U. z 2005 roku, Nr 206, poz. 1715). Czytelnik podejmuje decyzje inwestycyjne na własną odpowiedzialność. Autor bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam umieszczanych na blogu.

4.3 77 głosy
Oceń artykuł
Obserwuj wątek
Powiadom o
guest

530 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Komentarze dotyczące treści
Zobacz wszystkie komentarze